wtorek, 23 sierpnia 2011

Ach! Ta dzisiejsza młodzież!

Dzwoni do mnie ostatnio Babcia, gadamy sobie i mi mówi tak: Anusia wiesz co, może lepiej, że Ty nie pracujesz w szkole, bo te dzieciaki dzisiaj takie niedobre...
Przyznałam Jadźce rację.
Jednak ja uwielbiam takie wyzwania. Mimo, że lubię obecną pracę [sic!], bardziej rajcuje mnie kłopotliwa młodzież niż wnioski pożyczkowe.

Za korkami już tęsknię, ale zostało mi po nich kilka całkiem niezłych okazów, które zaintrygowały mnie swoją pasją, niepokornością, pogodnym usposobieniem lub niebanalną opieszałością ;)
Został też jeden taki Baran, który wypisz wymaluj przypomina mnie w czasach świetności (potraktuj to Madzias jak komplement :P) i mam do niego dziwną słabość.

Jednak najważniejsze jest to, że mogę poobserwować, jak sobie dziś żyje młodzież, a nade wszystko, co sobą reprezentuje. I najśmieszniejsze jest to, że minęło raptem 6 czy 7 lat odkąd skończyłam liceum, a widzę naprawdę diaboliczną przepaść między tym, co się działo "za moich czasów", a tym, co jest teraz.

Generalnie nie będę pierdolić farmazonów, że u mnie wszyscy święci byli, bo już jednak zaczynało się to śmiszne bezstresowe wychowanie, ale klimat był zdecydowanie mniej "publiczny".
Jak była jakaś popelina, to fakt, foch na całego, były dwa obozy, docinki, przy czym wszystko zostawało w wąskich kręgach, no i zdecydowanie było mniej  prostactwa. 

Dziś, jak się gówniażeria kłóci,to na całego! Jest Facebook, jest Lubię to!, jest przyzwoity zasób łaciny podwórkowej i jest zajebiście! 
Nie ma konfrontacji vis-a-vie, nie ma rzeczowości, konkretów, argumentów, jakiejś intymności - prywatności, bo i owszem brudy można wyciągać na wierzch, ale no kurwa w jakiś przystępny, dozowany sposób...
Jak lecą szmaty, kurwy, to jest lans! To jest moc! Megasiła magicznej formuły Lubie to! budzi postrach wroga pod komentarzami!
A miałam okazję ostatnimi czasy taką "wojenkę" poobserwować... Szalenie żałosne... Nadzwyczajnie niepomysłowe. Przerażająco prostackie.
No bo wyzywanie kogoś od jebiącego śledzia  to ja przerabiałam chyba w szóstej klasie podstawówki, jak nie wcześniej;) I tu nie chodzi mi o ewolucję pocisku do nie wiem... stęchłej kapibary na obrzeżach Gujany, ale o fakt, że jak już się wrzuca publicznie to INTELIGENTNIE. Ale nie, jeszcze mongoł jeden z drugim pod tym śledziem dumnie wciśnie Lubię to!
No kurwa świat głupieje ;)

Jeszcze osiołki tak się czasem zagalopują, że używają nazwisk lub oczywistych sugestii co do jakiejś osoby nie licząc się z konsekwencją prawną. I potem jest wytrzeszcz ślepków, jak na wychowawczej mówię im, że to, że maja forum, na którym kogoś sielankowo, arcyradosną twórczością obrzucają epitetami może obrócić się przeciw im, bo zniewaga, zniesławienie, pomówienie to już pojęcia prawne, a taka bezmyślność coraz częściej kończy się w sądzie...

A tak BTW tych wychowawczych: mina wszystkich była bezcenna kiedy tłumaczyłam klasie zasadę, że kij ma dwa końce. W krzesła wbiła ich uwaga:
"Słuchajcie, co Wy nie wiecie, że nauczyciele też są ludźmi? Wy wychodzicie z klasy i mówicie: kurwa co za szmata, znów mi pizdę postawiła; ale mi się nie chce iść na lekcje do tej rudej kurwy, a my wchodzimy do pokoju nauczycielskiego i mówimy: ja pierdole co za tłuki; jak można być takim debilem..." :D

Wbrew pozorom, młodzież dziś jest naprawdę sympatyczna, bardzo otwarta, kreatywna, ale jak ma się uczyć i przekazywać podstawowe wartości, których nie wpajają rodzice, bo przez dorobkiewiczostwo nie mają czasu, a nauczyciele wolą napierdalać schematy wg planu wynikowego, bo się nie wyrobią?

A tak gwoli zamknięcia tematu jakkolwiek pojętych kłótni - pusty dzwon najgłośniej dzwoni.

I nuta, iście woodstockowa, tak mi się mimowolnie z tematem skojarzyła :
http://w363.wrzuta.pl/audio/4ykxZrGmMgz/buzu_squat_-_przebudzenie

Wsio.
Dobrej nocy...






czwartek, 11 sierpnia 2011

ad hoc



Tak sobie jestem tym opiekunem finansowym. Na pieczątce na pewno, bo poza pieczątką już mam obiekcje co do tego stwierdzenia.
No ale załóżmy, że jestem.
I chyba ten mój literkowy świat, zbrukany ostatnimi czasy przez cyferki i tym podobne, nie dał się tak całkiem zbałamucić.
No za chuja się wyzbyć nie mogę i nie chcę skłonności pedogogiczno-empatycznych.
I chyba zawsze pozostanie jakieś zdegustowanie życiem, tylko tym razem nie moim...
Przychodzą różni ludzie i naprawdę jest mi bardzo przykro, kiedy wchodzi babcia i pyta o pożyczkę na 200zł. Innym razem ktoś bierze kredyt na 5000zł i spłaca go przez 5 lat. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że człowiek wchodzi w obce miejsce pytać o tak małe pieniądze albo zapożycza się na  np. wielkość jednomieięcznej pensji jakiegoś srajdupy dorobkiewicza...
Obserwacja jakoś bojowo - ale nie zabójczo, nastawia mnie do życia, bo nie chciałabym się kiedykolwiek znaleźć w takiej sytuacji. Ale to temat rzeka, nie chce mi się teraz tego rozwijać.

Z innej beczki.

[Z:] - Szła dzieweczka do laseczka...
[ja:] - Do zielonego
[Z:] - Haa ha ha
[ja:] - Do zieelonego! Napotkała Myśliweczka...

[Z:] Ej, no widzisz, już mamy z czym iść do Mam talent, ale Ty to może lepiej śpiewaj tylko hahaha ...

I nutka:
http://czarna84.wrzuta.pl/audio/5KSq127wIIV/dave_stewart_feat._candy_dulfer_-_lily_was_here
Dobranoc wszystkim...

sobota, 6 sierpnia 2011

Parabole tańczą, tańcza tańczą parabole...

Gdyby tak moje życie miało postać fizyczną, pewnie byłoby małym parszywym stworkiem, który wiecznie się śmieje, zaciera swoje kudłate łapki, jak spłata kolejnego megafigla, sprawdzając tym samym granice mojej cierpliwości i psychicznej elastyczności :]

Bo oto, w mój mały, hermetyczny, LITERKOWY, szczęśliwy światek wpierdoliły się bezczelnie cyfry, liczby, mnożenie, dzielenie,dodawanie, odejmowanie, procenty w postaci niewchłanialnej,  kalkulatory, pieniądze, czyli wszystko to, od czego całe życie uciekałam.

No i stało się. Ci co mnie znają już bardzo długo, pewnie parskną śmiechem i pokręcą głową z niedowierzania, współczując potencjalnym klientom - jestem opiekunem finansowym. A słowo "opiekun" nadaje tej sytuacji jeszcze bardziej sarkastyczny wydźwięk.

Pojechałam na dwutygodniowe szkolenie do Władysławowa. Dzień czwarty okazał się krytyczny, ponieważ zwyczajnie nie wytrzymałam natłoku informacji niezrozumiałych. Załamałam się na kilka godzin, po czym hardo podniosłam łepek i wydeklamowałam swoją magiczną maksymę, która przywróciła mnie do pionu. Jakoś przetrwałam, bo dla mnie, humanistki to był survival.
Dzień szósty natomiast zapisał się pod zacnym szyldem, który brzmi: Monna Lisa i pochodzi z Biedronki. W połączeniu z innymi używkami i kebabem z sosem tysiąca wysp, powoduje womity oraz całoniedzielne dolegliwości żołądkowe:]. Chyba już jestem za stara na siarkofruty;)
No i nie ma co ukrywać, że grupa do której trafiłam, była najradośniejszą pod władysławowskim słońcem, bo śmialiśmy się prawie bez przerwy, a z poważniakami ja bym chyba popełniła seppuku...

W każdym razie, najpiękniejszym zdarzeniem był fakt, że przez 14 dni miałam morze w zasięgu kilkudziesięciu kroków.
Nie umiem wyrazić słowami, jak bardzo kocham morze, plażę, piasek pod stopami, szum, fale i błękit, zachód słońca, sztorm, światła latarni...
Morze koi, uspokaja, jest magiczne.
I nie ma dla mnie nic bardziej głębszego w doznaniach, niż spacer we dwójkę wzdłuż brzegu lub kochać się, podczas gdy słońce topi się w morzu, a niebo nabiera winnego koloru...
Zresztą, zdjęcia dopowiedzą całą resztę...