niedziela, 17 lutego 2013

Krótko i na temat!

Dobra, jest robota. W samą porę, bo już rozpoczynał się etap przeddepresyjny :P
Zastanawiam się, jak jest skonstruowana moja życiowa droga, że zaprogramowano mnie na literki, a znów będę dłubać w cyferkach...
Budowniczy musiał być szaleńcem!

wtorek, 5 lutego 2013

Refleksyjnie



Podczas ostatniej wizyty w domu zatęskniłam za swoim pokojem, który teraz stał się graciarnią. Wciąż znajduje się w nim mnóstwo moich rzeczy. Kiedyś stanowił enklawę, dziś to głównie wehikuł czasu...
Kurde, strasznie się cieszę, że mojego dzieciństwa nie zdominował ekran, który dziś działa na mnie jak magnes. Niby wszystko w nim jest, a tak naprawdę nie ma nic...

Bo... Kiedyś były listy, mam ich całe pudło. Każdy  napisany przez kogoś własnoręcznie, widać charakter pisma, niektóre jeszcze pachną - czasem kropiło się je perfumami, inne śmieszą pstrokacizną serduszek, kwiatków, ba! niektóre nawet błyszczą - klej i brokat, jak na tamte czasy to była dopiero awangarda!
Jednak widać w tym wszystkim zaangażowanie, pisaniu takich listów towarzyszyła intymność. Ja/ktoś, papier, długopis, słowa i czas...
Na listy czekało się tygodniami a listonosz zwykle wiedział, że było się na koloniach, obozach - po nich częstotliwość korespondencji wzrastała, bowiem taki tylko był sposób utrzymania znajomości z drugiego końca województwa czy nawet Polski, no i jeszcze telefon, ale nie każdy go miał.
Dziś z kolei są maile, mamy gg, skypa. Dzieciaki mają Internet, różne wzory i kolory czcionek, emotikony, inne cuda wianki... Wszystko takie gotowe, wszystko takie szybkie, bez krzty rytuału...
Po co więc kaligrafować, ślinić znaczek, zaklejać kopertę, wpisywać nadawcę, adresata, wrzucać do skrzynki i czekać aż za 4 dni dojdzie... "Bez sensu".

Znalazłam też stertę referatów z podstawówki i gimnazjum. Pierwszy napisałam w IV klasie - dotyczył higieny jamy ustnej, wówczas po prostu nosił tytuł "Dbanie o zęby":).
Dalej już tylko rekordowe papirusy. Chyba mieliśmy taką cichą rywalizację, kto napisze dłuższy referat - dosłownie! Dolepiało się kartkę do spodu poprzedniej, ktoś tam pamiętam zrobił taki, że aż turlał się po ziemi... W gimnazjum trzeba było zmienić "płaszczyznę", tym razem szło o grubość ;).
Każda z tych prac wiązała się z godzinami spędzonymi w bibliotece, wertowaniu książek, wybieraniu obrazków, kserowaniu materiałów i w domu dopiero rozpoczynało się robotę.
Wszystko pisaliśmy ręcznie, pomyłka nie wchodziła w grę, nie było magicznego klawisza backspace, co najwyżej korektor. Tekst co prawda przepisywało się żywcem, bardziej wtajemniczeni stosowali parafrazę, obrazki wycinaliśmy, przyklejaliśmy w odpowiednie miejsca, pamiętam, że wiele z nich trzeba było jeszcze kolorować, szczególnie jakieś mapki i wykresy na historię czy geografię.
Ale wszystko to było rzemiosłem.

Dziś sprawę załatwia Firefox, wszystkowiedzące Google, kopiuj -> wklej i drukuj.
Zadałam raz dzieciakom w szkole banalną pracę domową. Mieli na podstawie słownika synonimów wypisać jak najwięcej wyrazów bliskoznacznych słowa fajny. Zwyczajnie brakowało im zamienników, kiedy o czymś opowiadali. Zaleciłam, by udali się do biblioteki, to raptem 15-20 minut pracy.
Następnego dnia zebrałam około 20 zeszytów. W połowie sprawdzania myślałam, że mnie krew zaleje. Prawie wszędzie to samo:  http://synonimy.ux.pl/multimatch.php?word=fajny&search=1... Prawie, bo jedni przepisali wszystko jak leci, inni - patrz "zapominalscy" przy spisywaniu na przerwie po prostu zamienili kolejność, a totalne leniuchy nabazgrały pierwsze trzy, cztery słowa... I to nie  było jednostkowe zdarzenie...
A ważne jest to, że pewne nawyki pozostają na zawsze.

Dalej,  w zeszycie od religii z II klasy znalazłam skasowany bilet. Niby nic, ale zeszyt liczy już prawie 20 wiosen !!!, a bilet ma wzorek z dziurek :). Kto pamięta te kasowniki? I bilety za 1500 zł? :) Nie wspomnę o tłuczeniu się przez miasto chyba czerwono-białym Jelczem. W ogóle to nawet stare linie A i B pamiętam, odpowiedniki dzisiejszej 50 i 51:).

Te godziny, które dziś dzieciaki spędzają przed komputerem, grając, odkrywając dobrodziejstwa Internetu, różnych programów, itp - daj Boże :P , my spędzaliśmy zupełnie inaczej.
Biegało się po górkach, buszowało w zbożu, goniliśmy motyle na łąkach (nie napiszę, co robiłam, jak już je złapałam, wstyd mi do teraz), zakopywaliśmy słoiki ze skarbami, ryliśmy podziemne bazy albo tworzyliśmy je na budowach, wymyślaliśmy przeróżne zabawy, rysowaliśmy własne kroniki, żuliśmy czekoladowe Hity, bo lizać się tego nie dało, abo kupowaliśmy "na spółę" musującą oranżadę w proszku (w ogóle to rachunek w sklepie stanowił urwaną kartkę, na której wszystko zliczone było pod kreską:)).
Sprawdzaliśmy możliwości górali i składaków, zakładaliśmy się kto wykona dłuższy zryw, wracaliśmy do domu z potłuczonymi kolanami i łokciami, ale i satysfakcją, że wyszła jakaś akrobacja na rolkach.
Osobiście przeniosłam dziesiątki litrów ciepłego, krowiego mleka w kance od Wanatki i wyskrobałam tonę młodych ziemniaków:). Pieliłam ogródek, chodziłam na kradziejki - jabłek, żeby nie było :).

Później nieco się pozmieniało, bo na wagary już nie szliśmy po to, by popatrzeć na koziołki pasące się na polanie, a raczej testowaliśmy działanie Coolera, wydawało nam się, że palimy papierosy, albo opalałyśmy się półnago gdzieś w życie rozmawiając o chłopakach ;).
A jeszcze później były godziny spędzone na krawężnikach z Przyjaciółmi, długie rozmowy o wszystkim i o niczym, pierwsze wyjścia do klubów, powroty na chwiejnych nogach, itd, itd...

Taka jest naturalna kolej rzeczy w dorastaniu, przy czym nasze pokolenie naprawdę było zdrowsze. Paradoksalnie, "nieprzyzwoitym" zachowaniom towarzyszyła jakaś kultura.
Nie bałam się wracać wieczorem do domu, nie spieprzałam w biały dzień z uliczki, gdzie przechadzali się oby tylko podchmieleni wagarowicze...
Szanowaliśmy się, mieliśmy mniejsze, większe autorytety, wiedzieliśmy gdzie są granice w relacjach międzyludzkich, podczas konfliktu i owszem,  publicznie obrzucaliśmy się błotem, ale nie pomyjami.

A dziś wszelkie granice się zacierają.
Mamy do czynienia z pokoleniem instant, więc wszystko też jest w większości mało odżywcze, bezwartościowe. Ale do strawienia. Przy czym jak już się człek skusi, to się potem męczy ze sraczką.

Nie chcę, żeby ktoś źle zrozumiał moje intencje, nie mam na celu obrażania młodzieży, skarżenia się na Internet, z którego sama wciąż korzystam.
Chodzi mi o to, że powstaje jakiś inny rodzaj wrażliwości, dość płytkiej, pozbawionej wartości innych niż korzyść i konsumpcja [sic!]. I ona sukcesywnie zaczyna wszystko przenikać...
Chciałabym móc coś chociaż spróbować zmienić, póki jeszcze mam charyzmę, ale w wielu miejscach, gdzie mogłabym to zrobić, moje CV jest mało przekonywujące.
Podobno brak mi doświadczenia.