poniedziałek, 19 grudnia 2011

1, 2, 3, 4, 5.

Dawno mnie nie było...
Bo i wszystko na wariackich papierach. Ale wreszcie spokój.

Primo - przeprowadzka. Wreszcie wiem, że nie wyrzucam pieniędzy w błoto i nade wszystko wspólnie mogę z kimś budować DOM. Taki, jaki zawsze pragnęłam mieć. Spokojny, bezpieczny.

Secundo - oddałam pracę magisterską. W środę okaże się, czy jest bardzo, średnio czy mało do dupy, a później pytanie, czy barykada w dziekanacie jest do przeskoczenia, tudzież czy da się głową przebić mur, i wreszcie czy Prodziekan skieruje kciuk do dołu lub do góry...

Tertio - kurwa pierwszy raz w życiu odebrało mi mowę!
Jadę sobie 3 tygodnie temu z biblioteki, jadę, jadę i coś ten autobus jakiś niemrawy, spoglądam do przodu, widzę korek. Ale nic, nawet się nie zdenerwowałam. Po kilkunastu metrach zauważyć się dało migające światła od karetki i wozów straży pożarnej.
Wypadek.
Przejeżdżając stanęliśmy tak, że wszystko było widać, a ponieważ zrobił się korek w korku, tkwiliśmy tak jakieś pięć minut.
Spojrzałam i widząc totalnie rozwalone auto, człowieka, którego na moich oczach właśnie wsadzają do karetki, roztrzęsionych obok ludzi, już po kilku sekundach miałam dość, odwróciłam głowę i standardowo prawie się rozryczałam.
Minęły dwie minuty, oczywiście wszyscy w autobusie komentowali "widowisko" i najlepsze: jakiś kurwa dureń jebany wyciągnął lustrzankę i zaczął robić zdjęcia. Jedno, dwa rozumiem, choć i tak byłam oburzona. Ale se kurwa cykał jedno za drugim, bo na "Fejsa se wrzuci".
I mi mowę odebrało. No jak bum cyk cyk. Tak go chciałam zjebać, że sumienia nie ma ani kultury i poszanowania dla człowieka, kiedy widzi czyjąś tragedię, ale niewyobrażalne to dla mnie było, że tak można się zachować i mi kurwa i mózg i język zaniemógł...
Nic tylko mu włożyć obiektyw w dupsko i kopnąć tak, żeby mu się do końca życia odechciało robić takich zdjęć...

Quatro - jak uporam się z magisterką, zmieniam pracę. Nie lubię ludzi nieprofesjonalnych, którzy kierują się sympatiami i antypatiami, na tyle silnie, że rzutuje to na pracę zespołu.

Quinto - pragnę poukładać sobie wreszcie życie. I czuję, że przyszły rok wreszcie zacznie malować na mojej twarzy beztroski uśmiech...

piątek, 21 października 2011

Niepojęty ten świat...
Nie wiem czy to jesienne przesilenie czy już się starzeję, ale życie do mnie zaczęło docierać. Takie prawdziwe, odarte ze sztubactwa, głupoty, górnolotności.
Czuję, jakby ktoś do stóp przypiął mi ogromne, ciężkie kule tak, że nad ziemię już unieść się nie ma jak...


I tym razem nie o moje niezadowolenie chodzi. Każdego dnia siadają vis a vie mnie ludzie tak różni od siebie, tak ciekawi, a każdy ma w sobie jakąś historię, wobec której nie umiem być obojętna.
Czasem nie pojmuję, czasem się dziwię, innym razem śmieję do rozpuku, kiedy indziej wracam do domu przybita. Jednak o pracy pisać nie mogę, bo mam obowiązek zachowania tajemnicy bankowej, prywatności i te inne terefere, a szkoda, bo czasem mam takie studium przypadków, że mażna książkę napisać...
Jakkolwiek by nie było nauczyłam się szacunku do ludzi i nade wszystko, by nie oceniać nikogo po pozorach.

Wobec starszych, których mijam w sklepach czy tramwaju, obiecałam sobie też, że już będę łagodniejsza. W środę byłam w aptece. Stoję w jebitnie długiej kolejce. Oczywiście same dziadki, stąpają, wiercą się, pokazują niezadowolenie, bo tylko jedna pani obsługuje... Tak im się spieszy, o jeny kochany, a pod tą niecierpliwością pewnie jakiś Klan się kryje czy nie wiem co to tam teraz w tv leci... No ale chuj, myślę sobie wytrzymam.
Nagle łomot i starszy pan leży na ziemi, wszyscy dobiegli. Podniesiono go i posadzono na krześle. Blady, zmieszany, jeszcze nie do końca władnymi dłońmi ocierał pot z czoła.
Założył kapelusz, rozluźnił szalik.
A mi nie wiem czemu napłynęły łzy do oczu. No ja pierdole. Nawet nie wiem, jak to wszystko opisać...
Totalna bezradność, świadomy umysł, a ciało już ułomne...
Niesamodzielność, przewracanie się na ulicy, litościwy wzrok ludzi kontra zacięcie, że jeszcze się da radę, że trzeba dać radę... A się nie daje rady... I tak już do końca... W jego oczach widziałam przerażenie. Naprawdę. I pierwszy raz w życiu zaczęłam się bać starości.

Zmiana tematu.
Praca z cyferkami już czyni spustoszenie w moim małym móżdżku ;)
Wracałam ostatnio do domu i do domofonu wstukałam kod do multisejfu. Mój komentarz też był iście ekonomiczny i brzmiał : " kurwa...".
Wczoraj też na potęgę potwierdzałam kod  wejścia do bloku slashem, a nie kluczykiem, a prywatny telefon odbieram formułą: SKOK Zachodnia, Anna Kusiak, słucham ...


Jeszcze się jesień porządnie nie zaczęła, a ja już tęsknię do lata... Do zwiewnych sukienek, sandałków, słońca, ciepłego deszczu, dusznego powietrza i ... zapachu morza, kojącego szumu fal...




  I nuta do tego:  http://www.youtube.com/watch?v=_LaAcR0HJH8

poniedziałek, 26 września 2011

Bo z ludźmi to...

z reguły jest tak, że albo się kogoś lubo, albo nie.
Albo wkurwiają, albo intrygują.
Absorbują, odpychają.
Budzą zaufanie lub sprawiają, że człek pary z gęby nie ma ochoty puścić.
Bywają też oczywiście relacje bardziej skomplikowane. Ale nie o tym teraz.

Miałam kiedyś nauczyciela. Takiego z powołania!
Człowiek złoto.
Życie w kość mu dało, do wszystkiego dochodził sam siłą swojego rozumu, niezawodnym optymizmem i niebanalnym uporem.
Prosty, życiowy, pomocny, szalenie empatyczny człowiek.
Szczerze, z łezką w oku wspominam wszystkie lekcje, wycieczki i spotkania. Pamiętam wrażliwość i otwartość, jaka płynęła od tej osoby.

Dziś, kiedy złapał Pana Boga za nogi, bo i wysokie stanowisko na koncie, szczęśliwa rodzinka, pół świata zwiedzone, jakoś nie ten sam człowiek.
I nie chodzi o zazdrość, bo każdy kibicował, trzymał kciuki i życzył sukcesów. 
A teraz...
Bije patosem, pychą, arogancją.
Gdzieś na drodze wspinania się po drabinie, która prowadzi do samozachwytu i łechtaniu niegdyś niedopieszczonego ego, pogubiły się wartości, jakie ceniliśmy najbardziej.
BTW. I bolało, gdy dawno,dawno temu raz jedyny zdobyłam się poprosić kogoś o pomoc dla mamy i usłyszałam oschłe "nie" i generalnie coś, co świetnie zamknie się w słowach "mam wyjebane, pocałuj mnie w dupę".
Ja wiem, że ludzie się zmieniają. Ja też się zmieniłam. Ale tak drastyczne zmiany bolą najbardziej.
A gorycz staje się tym większa, kiedy i z ust innych płyną niepochlebne epitety, a wkoło ludzie kręcą głową z niedowierzaniem, co to sie może porobić z człowiekiem...

Jak mi się kiedyś w głowie tak poprzewraca, to niech mnie ktoś porządnie pierdolnie w łeb.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Ach! Ta dzisiejsza młodzież!

Dzwoni do mnie ostatnio Babcia, gadamy sobie i mi mówi tak: Anusia wiesz co, może lepiej, że Ty nie pracujesz w szkole, bo te dzieciaki dzisiaj takie niedobre...
Przyznałam Jadźce rację.
Jednak ja uwielbiam takie wyzwania. Mimo, że lubię obecną pracę [sic!], bardziej rajcuje mnie kłopotliwa młodzież niż wnioski pożyczkowe.

Za korkami już tęsknię, ale zostało mi po nich kilka całkiem niezłych okazów, które zaintrygowały mnie swoją pasją, niepokornością, pogodnym usposobieniem lub niebanalną opieszałością ;)
Został też jeden taki Baran, który wypisz wymaluj przypomina mnie w czasach świetności (potraktuj to Madzias jak komplement :P) i mam do niego dziwną słabość.

Jednak najważniejsze jest to, że mogę poobserwować, jak sobie dziś żyje młodzież, a nade wszystko, co sobą reprezentuje. I najśmieszniejsze jest to, że minęło raptem 6 czy 7 lat odkąd skończyłam liceum, a widzę naprawdę diaboliczną przepaść między tym, co się działo "za moich czasów", a tym, co jest teraz.

Generalnie nie będę pierdolić farmazonów, że u mnie wszyscy święci byli, bo już jednak zaczynało się to śmiszne bezstresowe wychowanie, ale klimat był zdecydowanie mniej "publiczny".
Jak była jakaś popelina, to fakt, foch na całego, były dwa obozy, docinki, przy czym wszystko zostawało w wąskich kręgach, no i zdecydowanie było mniej  prostactwa. 

Dziś, jak się gówniażeria kłóci,to na całego! Jest Facebook, jest Lubię to!, jest przyzwoity zasób łaciny podwórkowej i jest zajebiście! 
Nie ma konfrontacji vis-a-vie, nie ma rzeczowości, konkretów, argumentów, jakiejś intymności - prywatności, bo i owszem brudy można wyciągać na wierzch, ale no kurwa w jakiś przystępny, dozowany sposób...
Jak lecą szmaty, kurwy, to jest lans! To jest moc! Megasiła magicznej formuły Lubie to! budzi postrach wroga pod komentarzami!
A miałam okazję ostatnimi czasy taką "wojenkę" poobserwować... Szalenie żałosne... Nadzwyczajnie niepomysłowe. Przerażająco prostackie.
No bo wyzywanie kogoś od jebiącego śledzia  to ja przerabiałam chyba w szóstej klasie podstawówki, jak nie wcześniej;) I tu nie chodzi mi o ewolucję pocisku do nie wiem... stęchłej kapibary na obrzeżach Gujany, ale o fakt, że jak już się wrzuca publicznie to INTELIGENTNIE. Ale nie, jeszcze mongoł jeden z drugim pod tym śledziem dumnie wciśnie Lubię to!
No kurwa świat głupieje ;)

Jeszcze osiołki tak się czasem zagalopują, że używają nazwisk lub oczywistych sugestii co do jakiejś osoby nie licząc się z konsekwencją prawną. I potem jest wytrzeszcz ślepków, jak na wychowawczej mówię im, że to, że maja forum, na którym kogoś sielankowo, arcyradosną twórczością obrzucają epitetami może obrócić się przeciw im, bo zniewaga, zniesławienie, pomówienie to już pojęcia prawne, a taka bezmyślność coraz częściej kończy się w sądzie...

A tak BTW tych wychowawczych: mina wszystkich była bezcenna kiedy tłumaczyłam klasie zasadę, że kij ma dwa końce. W krzesła wbiła ich uwaga:
"Słuchajcie, co Wy nie wiecie, że nauczyciele też są ludźmi? Wy wychodzicie z klasy i mówicie: kurwa co za szmata, znów mi pizdę postawiła; ale mi się nie chce iść na lekcje do tej rudej kurwy, a my wchodzimy do pokoju nauczycielskiego i mówimy: ja pierdole co za tłuki; jak można być takim debilem..." :D

Wbrew pozorom, młodzież dziś jest naprawdę sympatyczna, bardzo otwarta, kreatywna, ale jak ma się uczyć i przekazywać podstawowe wartości, których nie wpajają rodzice, bo przez dorobkiewiczostwo nie mają czasu, a nauczyciele wolą napierdalać schematy wg planu wynikowego, bo się nie wyrobią?

A tak gwoli zamknięcia tematu jakkolwiek pojętych kłótni - pusty dzwon najgłośniej dzwoni.

I nuta, iście woodstockowa, tak mi się mimowolnie z tematem skojarzyła :
http://w363.wrzuta.pl/audio/4ykxZrGmMgz/buzu_squat_-_przebudzenie

Wsio.
Dobrej nocy...






czwartek, 11 sierpnia 2011

ad hoc



Tak sobie jestem tym opiekunem finansowym. Na pieczątce na pewno, bo poza pieczątką już mam obiekcje co do tego stwierdzenia.
No ale załóżmy, że jestem.
I chyba ten mój literkowy świat, zbrukany ostatnimi czasy przez cyferki i tym podobne, nie dał się tak całkiem zbałamucić.
No za chuja się wyzbyć nie mogę i nie chcę skłonności pedogogiczno-empatycznych.
I chyba zawsze pozostanie jakieś zdegustowanie życiem, tylko tym razem nie moim...
Przychodzą różni ludzie i naprawdę jest mi bardzo przykro, kiedy wchodzi babcia i pyta o pożyczkę na 200zł. Innym razem ktoś bierze kredyt na 5000zł i spłaca go przez 5 lat. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że człowiek wchodzi w obce miejsce pytać o tak małe pieniądze albo zapożycza się na  np. wielkość jednomieięcznej pensji jakiegoś srajdupy dorobkiewicza...
Obserwacja jakoś bojowo - ale nie zabójczo, nastawia mnie do życia, bo nie chciałabym się kiedykolwiek znaleźć w takiej sytuacji. Ale to temat rzeka, nie chce mi się teraz tego rozwijać.

Z innej beczki.

[Z:] - Szła dzieweczka do laseczka...
[ja:] - Do zielonego
[Z:] - Haa ha ha
[ja:] - Do zieelonego! Napotkała Myśliweczka...

[Z:] Ej, no widzisz, już mamy z czym iść do Mam talent, ale Ty to może lepiej śpiewaj tylko hahaha ...

I nutka:
http://czarna84.wrzuta.pl/audio/5KSq127wIIV/dave_stewart_feat._candy_dulfer_-_lily_was_here
Dobranoc wszystkim...

sobota, 6 sierpnia 2011

Parabole tańczą, tańcza tańczą parabole...

Gdyby tak moje życie miało postać fizyczną, pewnie byłoby małym parszywym stworkiem, który wiecznie się śmieje, zaciera swoje kudłate łapki, jak spłata kolejnego megafigla, sprawdzając tym samym granice mojej cierpliwości i psychicznej elastyczności :]

Bo oto, w mój mały, hermetyczny, LITERKOWY, szczęśliwy światek wpierdoliły się bezczelnie cyfry, liczby, mnożenie, dzielenie,dodawanie, odejmowanie, procenty w postaci niewchłanialnej,  kalkulatory, pieniądze, czyli wszystko to, od czego całe życie uciekałam.

No i stało się. Ci co mnie znają już bardzo długo, pewnie parskną śmiechem i pokręcą głową z niedowierzania, współczując potencjalnym klientom - jestem opiekunem finansowym. A słowo "opiekun" nadaje tej sytuacji jeszcze bardziej sarkastyczny wydźwięk.

Pojechałam na dwutygodniowe szkolenie do Władysławowa. Dzień czwarty okazał się krytyczny, ponieważ zwyczajnie nie wytrzymałam natłoku informacji niezrozumiałych. Załamałam się na kilka godzin, po czym hardo podniosłam łepek i wydeklamowałam swoją magiczną maksymę, która przywróciła mnie do pionu. Jakoś przetrwałam, bo dla mnie, humanistki to był survival.
Dzień szósty natomiast zapisał się pod zacnym szyldem, który brzmi: Monna Lisa i pochodzi z Biedronki. W połączeniu z innymi używkami i kebabem z sosem tysiąca wysp, powoduje womity oraz całoniedzielne dolegliwości żołądkowe:]. Chyba już jestem za stara na siarkofruty;)
No i nie ma co ukrywać, że grupa do której trafiłam, była najradośniejszą pod władysławowskim słońcem, bo śmialiśmy się prawie bez przerwy, a z poważniakami ja bym chyba popełniła seppuku...

W każdym razie, najpiękniejszym zdarzeniem był fakt, że przez 14 dni miałam morze w zasięgu kilkudziesięciu kroków.
Nie umiem wyrazić słowami, jak bardzo kocham morze, plażę, piasek pod stopami, szum, fale i błękit, zachód słońca, sztorm, światła latarni...
Morze koi, uspokaja, jest magiczne.
I nie ma dla mnie nic bardziej głębszego w doznaniach, niż spacer we dwójkę wzdłuż brzegu lub kochać się, podczas gdy słońce topi się w morzu, a niebo nabiera winnego koloru...
Zresztą, zdjęcia dopowiedzą całą resztę...






czwartek, 16 czerwca 2011

Płyta z ciszą

[...]
- Proszę mi sprzedać płytę z ciszą.
- Szanowna Pani, mam do zaoferowania niebanalny produkt, mianowicie płyta z ciszą! Żyjemy w ciągłym hałasie, Poznań jest miastem głośnym, zewsząd odgłosy wszelakich maszyn, ludzi... A tu ewenement! Może Pani sobie włączyć ciszę, kiedy Pani tylko zechce!
- Ale ja lubię hałas!
[Się zirytowałam]

- Zapewniam Panią, że nadejdzie kiedyś taki moment w Pani życiu, że ta cisza będzie Pani naprawdę potrzebna.
[...]

Moja pierwsza, poważna [sic] rozmowa kwalifikacyjna. Nie będę jej komentować, bo podeszłam do niej jak widać bardzo życiowo.
Napiszę, że smutne jest to, że kształcę się w jednym kierunku pięć lat, raczej jestem "pedagogiem-pasjonatem", a będę udzielać pożyczek, zakładać lokaty.
Smutny jest fakt, że gdyby nie pomoc i podrzucenie cv przez psiapsiółę, pewnie czekałby na mnie odzieżowy, a do głupich ludzi nie należę...
Smutne jest też to, że nawet już nie pali mi się do pracy w szkole, bo tu perspektywy są przygnębiające... Pasja pasją, ale nie chcę już w życiu biedy klepać lub wiecznie sobie czegoś odmawiać.
A jeszcze smutniejsze jest to, że bywam w różnych miejscach i na wysokich stanowiskach widzę takich idiotów, że aż mnie krew zalewa. 

Życie. Mawiają.
No chuj. Przecierpię.

Brakuje mi takiego optymizmu, jaki miałam kilka lat temu. To on zresztą sprawił, że nigdy nie poddałam się temu, co się w domu działo. A działo się ciągle, dużo i źle.

Nie istniały dla mnie rzeczy niemożliwe. Tym bardziej, gdy okazało się, że można wyjechać na studia z 90 złotymi w kieszeni ( z czego trzeba było dać 30 zł kanarom w łapę :)) i żyć całkiem godnie przez półtora miesiąca.
I do tej pory pamiętam, jak po 4 rano szłam sama na dworzec PKS, a torba wżynała mi się w ramię.
Czułam zajebisty ból, ale i dziką satysfakcję, że się odważyłam i pod nosem, dość nonszalancko, gdzieś koło "Żyda", powiedziałam sobie "Mała, nie bój żaby, dasz radę!"
Wymykałam się schematom, niekoniecznie buntowniczo. Czułam się nieskrępowana. Wierzyłam w prawdziwą miłość.
A dziś?
Dziś już tylko w myślach hojraczę. 
Rutyna. Ograniczenia. Telenowela. Mowa ezopowa.
Życie.
Mawiają.

sobota, 7 maja 2011

Iść ciągle iść w stronę Słońca...





Rozmowa ze Współlokatorką: 
A: - Pójdę do wróżki. 
Z: - Ja też zawsze chciałam iść. Ale się boję.
A: - Jak chcesz mogę zapytać "o koleżankę". Ale wiesz co... Ja to się zawsze wstydziłam iść, żeby nie zobaczyła w kartach, że się masturbuję. Co ona pomyśli...
Z: - No jasne, zapytasz o koleżankę, a ona zobaczy, że koleżanka masturbuje się jeszcze bardziej. Zajebiście. 

Długo mnie tu nie było...
Bo i na świat zabrakło mi słów. 

Zaraz skończę te śmiszne studia. Niebawem absolutorium. Oczywiście jak na UAM przystało musi być coś, co mi podnosi ciśnienie i mam ochotę te wszystkie magnificencje obrzucić jajkami, które mi gniją na lodówce, bo już nie możemy ich przejeść... 
Bo co kurwa za kretyn wymyślił, żeby zakończenie odbyło się 22 maja?! Brązowego noska nie mam, do prymusa mi daleko, ale fajnie byłoby usłyszeć tytuł MAGISTER przed swoim nazwiskiem, bo to chyba będzie jedyny moment, w którym to się będzie "jakoś" liczyć.
No ale dobra, przeżyję. Niejednemu magistra wyczytali, a dziś ... No.

Sprawa kolejna. Maturzyści. 
W tym roku nakorkowałam się tak, że głowa pęka. Pęka od nietaktu, chamstwa i niewychowania. 
Są osoby, które sprawiały, że zajęcia nie były odwalaniem pańszczyzny, bo tłumaczenie pewnych zjawisk sięgało niekiedy zenitu możliwośći twórczych:
-"to jak zaczynamy od tyłu czy od przodu", 
- kolorowe zajączki z tipsami - koncept w baroku,
- wiersz Kowal - "Ty chuju, jak se serce wykujesz z twardych kruszców będziesz nie do zdarcia, a jak będziesz kuł i zrzędził to gówno z tego będzie", itp...

Ale zdarzyły się i takie osoby, które moją życzliwość myliły z obowiązkiem. Udostępniam mail i gg, mówię wyraźnie: "jeśli będę mogła, zerknę", "jeśli mi czas pozwoli, zobaczę, poprawię", człowiek się poświęca, usłyszy mętne "dzięki", co więcej,  zdarzali się tacy, co mi kurwa potrafili o 22 w sobotę, niedzielę czy w święta z wielkim wyrzutem napisać, dlaczego ja jeszcze nie raczyłam odpowiedzieć na pytanie?! Jasno określam reguły, jestem cierpliwa, uprzejma, ale jak ja daję palec, a ktoś wyrywa mi całą łapę, to mnie błogi spokój opuszcza... Aż taka Matka Boska Piastowska nie jestem... Nie prowadzę całodobowych, darmowych,  korepetycji on line do jasnej cholery...
W szkole powinien dziś znaleźć się kolejny obowiązkowy przedmiot: KULTURA jako podstawa życia społecznego. Piszę poważnie. 

No, a tak osobiście... 
Chaos. 
Ktoś mi ostatnio powiedział, że bajki chyba nie istnieją i  w życiu to tak pięknie i dobrze być nie może.
A ja myślę, że można być naprawdę szczęśliwym. 
A jeśli coś stoi na przeszkodzie, to tylko ludzie, który w to nie wierzą. 

Ja wiem, gdzie moje szczęście. Pytanie czy to szczęście naprawdę mnie chce...











sobota, 26 marca 2011

Siedzę. Damian mi mówi, że jego kolega z gry, który chorował na białaczkę zmarł po przeszczepie. Jak się z nim rozmawiało, mimo choroby biła od niego energia...
Siedzę dalej i w chuj mi głupio, że moimi zmartwieniami są kompleksy, perypetie miłosne, myśli typu: o jeny jakaż ja nieszczęśliwa...
Siedzę dalej, i jeszcze, jeszcze  bardziej mi głupio... Bo mimo takiej historii nie będę umiała wstać jutro i cieszyć się tym, co mam.
Tak, jestem próżna.

czwartek, 24 marca 2011

Dla zatroskanych

Chujowo jest.
O nic nie pytać...

wtorek, 8 lutego 2011

Klawiatura mi śmierdzi kiełbasą.

Tak, jak durny i prawdziwy jest ten tytuł, tak durne i rzeczywiste były ostatnie tygodnie.

Nie wiem właściwie od czego rozpocząć, mam wrażenie, że potrzebna mi mapa myśli...

Zaczęło się dość niepozornie, od kobiety awanturującej się w bufecie, bo zamówiła tosty i jej się gramatura chleba nie zgadzała... W zasadzie to jego wielkość i kształt...I sobie myślę: Anno, to będzie pojebany miesiąc.
Dalej impreza, która odbiła się leśnym echem na mojej reputacji. Powinnam urodzić się na Kubie czy co, bo mój nieokrzesany taniec, który jest tylko tańcem, spowodował dziwną sytuację, podrajcowaną wyrwanymi z kontekstu zdarzeniami... Kto jak kto, ale mężczyźni mają takt i wyczucie w tworzeniu wysublimowanych, owitych "troską" historii o koleżankach... Z alkoholem też trzeba uważać, nawet wśród Przyjaciół, bo i oni robią w końcu z człowieka pijaczkę z ...proble  wróć! ciągotkami.

No. I wreszcie doszliśmy do momentu kiedy pierwszy raz dałam plamę na korkach. W środę, wyczuwając, że zbliża się przeziębienie, wyluzowałam, obejrzałam z Damianem film, poszłam spać, rano się obudziłam, poleżakowałam, a że się wątło czułam to zasnęłam. Obudził mnie domofon i najszybsze w moim życiu olśnienie - KURWA MAĆ! KOREPETYCJE. Patrzę w kalendarz, no jak byk jest napisane: 11.00 - Grzegorz, obraz dziecka w literaturze i malarstwie polskim...
Zasmarana, zaspana, wyczochrana, wychechłana, walczę z domofonem, puka to dziecię i wpuszczam je w ten bajzel na kółkach... Oczywiście pustka teoretyczna w głowie, bo nie pamiętałam za wiele, no i co, zdziwiony, posłuchał godzinkę chaosu, wskazówek o charakterze ogólnym i o. Poszedł, zapowiadając, że następnym razem przyjdzie z mamą. Naturalnie wkurwiona, na siebie, na sytuację, nie wzięłam ani grosza.
Na drugi dzień kolejne korepetycje, i kolejny zonk. Kola weszła sobie do pokoju tempem spacerowym, zatoczyła koło i wysrała się na środku pokoju. :]
Jakże trudno w takiej sytuacji zachować stoicki spokój...

I najgorsze... Popijam sobie maślankę stracciatella, biorę głęboki oddech i sobie myślę, że jestem zewsząd w chuj ograniczana. Stasiu dobrze napisał, zaschematowana.
Tylko się zastanawiam czy to bardziej ja wpadam w schematy, czy ludzie...
Idę na imprezę, bawię się, tańczę, to zaraz, że się najebałam. BO! Nie ma mnie w kuchni, przy Damianie, smażącej naleśniki. Idę na kręgle, jeszcze ust nie umoczyłam, zażartowałam, o! Ania już pijana. BO! Pikantny tekst poleciał.
Siedzę na zającowych urodzinach, wygłupy w naszym stylu, oho! dziewczyny się upiły! BO! Zwykle jest grzeczniej.
Mówię komuś czasem o problemach, idę na imprezę - w jego mniemaniu ja się nie bawię wtedy beztrosko, a najebuję... BO! Za gibka jestem i coś niebywale uchachana.
Narzeczona jestem, to teraz muszę połknąć kij od szczotki i zachowywać się poważnie.
Na wydziale filologii polskiej uam studiuję i kto to widział, żeby lubić chodzić do Terytorium.
Dostanę smsa, maila to powinnam na niego odpisać.
A w tostach zawsze musi być ser...
Chuja, a nie musi.

piątek, 7 stycznia 2011

Wkurw



Idę sobie dziś do Lidla na małe zakupy.
Wchodzę.
Bez kosza na kółeczkach, bo po co do pięciu bułek i paru pierdół.
Przede mną Para. Dziewczyna w bobce a'la Szwedzki Kucharz, czarnym płaszczu, z teczką o przekątnej dłuższej niż mój wzrost. Chłopak, kurtka skórzana, włos zakręcony,zapuszczony, acz przycięty na bokach, jazzy boy nie ma co.
Idę po kajzerki i się kurwa przecisnąć nie mogę między kilkoma wózkami.
Tak, ja, mała, cienka, za chuja przejść nie mogłam, bo nikt oprócz siebie i swojego kosza przestrzeni wokół nie analizuje...
Mówię: "Przepraszam". Przepuścili.
Sięgam te bułki i słyszę konwersację Pary...

Dz: - O zobacz Misiu, ten proszek, co go ostatnio kupiłam, 2 kg, staniał.
Ch: - Ojej, mój Misiaczek musiał dźwigać takie ciĘżary, mogłaś mi powiedzieć, sam bym kupił Misiaczku...

Już mnie zaczynają swędzieć sutki od tej ich pieszczotliwej maniery językowej na cały market, idę jednak dalej. Oni jak na złość za mną...

Dz: - Kotku, a co powiesz na warzywka, hmmmm?
Ch: - No Skarbie, można coś wziąć. RzodkieweczkĘ, ale nie, możĘ sałatĘ lodowĄ? Hmmmm....

Zaczynam z irytacji zaciskać szczękę, skręcam. W pizdu! Już obejdę ten market, oby ich nie słuchać,  no ale! dwie alejki i półki dalej słyszę:

Ch: - Misiaczku, a co powiesz na marmoladĘ?
Dz: - Hmmmmm, no, może weźmiemy. A jakĄ Kotku?

Noż kurwa! Ja nie chcę brać udziału w ich zakupach...! Idę po papier toaletowy w nadziei, że odejdą od  lodówek, bo chcę frytki i zapiekanki.
Sterczą tam i sterczą...

Dz: - Kochanie, a co powiesz na pizzę,  na dziś wieczór? Hmmmmm?
"Kochanie" odszedł, ale drze się z końca alejki:
- Dobrze Złotko, myślĘ, że to dobry pomysŁ.

Podchodzę. Naturalnie  wkurwiona. Odsuwam tę klapę, sięgam co trzeba, spoglądam na Awągardąwą Niunię i jej zbliżającego się Niuniersa, i mówię do siebie GŁOŚNO:


- Aniu, Cukiereczku, myślisz, że możemy dziś skĄsumować zapiekankĘ z pieczarkami?
- Ależ owszęm Pączusiu! To doskonały pomysŁ!


Sama zaskoczona swoją reakcją !!!, uśmiecham się i odchodzę.
Dawno nic mnie tak nie zirytowało i dawno sama nie śmiałam się tak ze swojego zacietrzewienia...
Oto Qsiak na kilkudniowym wkurwie...

:D

niedziela, 2 stycznia 2011

 

Pierwszy raz w życiu chciałabym wymazać rok z pamięci. Cały, calusieńki. Naprawdę.
Był chaotyczny, o ile w chaosie znajduję się zwykle doskonale, o tyle ten mnie przytłoczył, zmiażdżył emocjonalnie.
Łzy się same do oczu cisną, kiedy jak na "masochistę" przystało wspominam styczeń, marzec, kwiecień, wrzesień, grudzień...
I jeszcze jedno.
Słowa mają gównianą wartość. Słowom się nie wierzy. Obiecywać można bez końca. I łudzić się można bez końca.