czwartek, 6 lutego 2014

Zmory nocne, albo i zmazy świadomości jakieś...

Od dwóch dni jestem niespokojna. Zespół napięcia przedmiesiączkowego przy moim ostatnim sennym projekcie okazuje się błahostką i przebiega nadzwyczaj łagodnie. Za to pod kapitułą coś ostro się szaleju obżarło, bo nawet Drakońskie sny ( http://enkllawa.blogspot.com/2010/06/drakonskie-sny.html ) to już pikuś... 

Zacznę jednak od tego, co śniło mi się jeszcze w zeszłym roku - pierwszy raz w życiu obudziłam się przerażona i z objawami tachykardii. 

Idąc chodnikiem z szarych płyt, koło jakiegoś trawnika z przerzedzonymi, zielonymi krzakami, miałam wrażenie, że ktoś za mną podąża. Zaczęłam przyspieszać, natręt również. 
Czułam, że coś mi zagraża, zaczęłam biec, a uciekając spojrzałam za siebie i człowiek ten przekształcił się w demona. Biegłam szybko, ale zaczynało brakować mi sił. 
Nagle przyszło mi do głowy, że właściwie mam dość i po prostu stawię mu czoła. Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę. Stanęliśmy twarzą w twarz i cholernie przerażona ale też zdeterminowana powiedziałam do niego "Spierdalaj!." 
Mordę miał pokrytą łuskami, oczy jak wąż, żółte, szatańskie i sapał groźnie, głos parszywy. Kiedy wypuścił powietrze mówiąc "Jeszcze wrócę", wybudziłam się czując ten sam podmuch realnie na swoim poliku, mając jednocześnie wrażenie, że właśnie ktoś się oddalił. 

Nie wiem co to było, jak to zinterpretować. Tłumaczę sobie, że po prostu zwizualizowałam sobie najokropniejszego orka przed światową premierą Hobbita, albo kto wie, może i przed jego nakręceniem :P 

A wczoraj... Cóż, ciężko mi opisać to wszystko - sen był niemal realny, widziałam mnóstwo szczegółów, raziła mnie jaskrawość niektórych barw, czułam: zapachy, stęchliznę drewnianej szopy, szczypanie rany, wysychającą i spierzchniętą skórę. 

Zaczęło się jednak od spaceru z psem. Przechodziłam koło wielkiego domu z wysokim ogrodzeniem. Między betonowymi "kolumnami" znajdowały się metalowe pręty a przez nie ukradkiem  doglądałam psiaki, które bacznie pilnowały posiadłości. Zdziwiło mnie, że były to same boksery i wszystkie siedząc spokojnie mi się przyglądały. Nagle bramę przeskoczył w zwolnionym tempie piękny Golden, a kiedy "szybował" nad moja głową, ja po prostu zachwycałam się jego pięknem. Oczywiście jak już wylądował  postanowiłam go wygłaskać! :) 

Idąc dalej, już jakby w innym kadrze, na mojej drodze stanęła nietypowa przeszkoda. Przejście zatarasowała naczepa olbrzymiego i nienaturalnie szerokiego tira. Był w nietypowym położeniu - jedna strona oparta o chodnik, druga o ogrodzenie, tak że przechodząc pod nim widoczne było całe podwozie, a ja miałam wrażenie, że zaraz po prostu to wszystko na mnie runie. I kolorystyka - szarość chodników i ulicy, aury w ogóle kontra głęboko zielony trawnik no i zapach wilgotnego powietrza...

Trafiłam na jakieś podwórze, gdzie za domem z czerwonej cegły była mała, drewniana szopka. Wszędzie dziko rosła sobie trawa, znów głęboko zielona. Powietrze było ciężkie i oczywiście wilgotne, niebo szare.
Z budy wyszła stara baba i poczułam, że ona ma jakieś dziwne moce, ale nie bałam się jej, bo takie rzeczy nigdy nie były mi obce. Nagle ona zaczęła na mnie krzyczeć, wyciągnęła jakiś maczugokij owinięty niebieską szmatą i bodząc mnie nim w pierś zaczęła wrzeszczeć "Pożyjesz jeszcze rok". Uciekłam. 

No i najciekawsze. W zupełnie już innej scenografii zauważyłam, że nad nadgarstkiem lewej ręki pękła mi skóra, tworząc głęboką, podłużną ranę, krwi prawie nie było. Po krótkim czasie skóra zaczęła odklejać mi się od ręki i rozerwała się od wewnętrznej strony dłoni. Na pomocy doraźnej wyjaśnili, że kiedyś nie wydłubałam czegoś z rany i teraz przez to wszystko się babrze [sic! kolec!]. Odchylając z ciekawości skórę zajrzałam co się dzieję i wśród mięsa, ścięgien i mięśni były jakieś nasionka i fragmenty zielonych roślinek, których jakby nie posprzątałam... Skóra zaczęła wysychać, bardziej oddzielać się od ręki i nieznośnie zwisać. Robiła się żółta i pomarszczona. Nikt nie chciał mi pomóc a ludzie dziwnie się przyglądali... 

Kolejny kadr to już prawie wygojona dłoń. Wróciłam do banku i stwierdziłam, że dziś założę ekstrawagancką, chabrową bluzkę. Jaskrawość nadała mi odwagi i animuszu wśród szarych ścian i pustki. 

Tadam! 

No... I tak sobie siedzę i myślę, że w objęciach Morfeusza to ja chyba nie sypiam:P 
Mimo wszystko dobranoc !