czwartek, 8 listopada 2012

OBŁĘDNIE!

Wychodzę z psem, ładny poranek.
Kola wykupczyła się raz, oczywiście sprzątnęłam. Jak zawsze.
Wracamy, ale między blokami widzę, że coś jej się tam dzieje i ciągnie na trawnik.
No nie dało się jej przewlec... Kupczy po raz drugi, co się nieczęsto zdarza a ja sobie w głowie już myślę, że po woreczek wskoczę do sklepu, bo szybciej - żeby sraka długo nie leżała, bo mnie tu przecież zlinczują.

No i kurwa wilka z lasu wywołałam.
Nagle widzę jak z okna balkonowego znika firana i wychodzi jakaś babcia i do przechodzącego faceta, który sprząta osiedle mówi tak:
-Panie, tych konfidentów to dziś pełno. Zobacz Pan jak sra! 

O nie... Już mi ciśnienie skoczyło.
Nawet jakbym miała ten woreczek franca by nie poczekała, tylko od razu przystąpiła do ataku!
Tamta biurwa klekoce, a facet na spokojnie mi mówi, że ma nadzieję, że to sprzątnę. Odpowiedziałam, że pewnie, zawsze sprzątam, tylko coś jest z psem nie tak, bo już raz się załatwiała i wykorzystałam woreczek, a nie mam drugiego. Gość jeszcze ze mną chwilę pogadał, nie krzyczał, nie unosił się. Zwyczajna wymiana zdań, na jego miejscu również zwracałabym uwagę...
Mnie też wkurzają właściciele srających na trawnikach między blokami psów, ale tacy, co jak się kejter wypróżni, po prostu idą dalej. Jak gdyby nigdy nic...

No nic, poczekałam aż Kola skończy, wróciłam do mieszkania, żeby ją zostawić, wzięłam woreczek i poszłam to gówno sprzątnąć.
Babiszon widzę dalej w oknie, więc nie omieszkałam jej powiedzieć, że po co było tyle wrzasku?! A jak zamierza w tym oknie tak inwigilować, to niech opieprza tych, co faktycznie nie sprzątają.
No to usłyszałam litanię, normalnie oberwało mi się kurwa za wszystkich: że osiedle śmierdzi szczochami, że po co trzymam psa w blokach, kto to w ogóle widział!!! Bla, bla, bla...

Miałam jej powiedzieć, żeby może zweryfikowała dbałość o higienę intymną skoro wszędzie czuje te siki i jak już z niej taka estetka, to niech sobie balkon sprzątnie, bo odkąd tu mieszkam wiecznie ma syf, ale darowałam sobie, zwyczajnie machnęłam ręką i odeszłam. Głupie to i awanturne...

Czemu w tym kraju najpierw się wrzeszczy?!
Już w Skoku wyrobiłam sobie portret Polaka, któremu "coś" się nie zgadza. Niestety to wszechobecny schemat...
Idzie to wtedy jak Szkop na wojnę z całą artylerią argumentów, zwykle jednak nieprzemyślanych - drzwi jeszcze porządnie nie otworzy, a już jazgot słychać...
W sklepie, na ulicy, w urzędzie, u lekarza, w księgarni, w restauracji  to samo...

Czy naprawdę tak ciężko zrozumieć, że człowiekowi bardziej wstyd, gdy mu się zachowawczo i dobitnie zwróci uwagę? Mam wrażenie, że 90% osób tego nie rozumie...
Problem chyba jest większy, aniżeli mi się wydaje... Taka to już chyba nasza mentalność...













środa, 24 października 2012

Lakonicznie, ale obiecuję poprawę




Cztery miesiące intelektualnej posuchy, nieźle...
Przez pracę w SKOKu zapomniałam już jak jak się pisze i poprawnie składa zdania...!

Ale! Koniec. Rzuciłam pracę. Granica mojej cierpliwości i tolerancji została przekroczona.
Te piętnaście miesięcy wykończyło mnie psychicznie i fizycznie.
Liczba kierowników i czas, jaki spędzili w placówce kwalifikuje się do serii wydarzeń typu "niewiarygodne ale prawdziwe"... To doprawdy cud, że przy takiej rotacji oddział funkcjonował tak dobrze, normalnie... Mogliśmy tam naprawdę urządzać sobie wolną amerykankę...
No ale nikt w tym nic nadzwyczajnego nie widzi.
Taaa... Woły zwykle robią to, co do nich należy. Gdzież to tam kwestia uczciwości czy pracowitości...

Bez kitu - przerobiłam tam niemal wszystkie pracownicze patologie.
A najbardziej wkurwili mnie karierowicze. Wisienka na torcie w mojej skokowej [sic!] karierze.

Nie znam się na zarządzaniu ludźmi, nie mam o tym bladego pojęcia.
Gdyby jednak spadł na mnie ten zaszczyt, psychologiczne aspekty takiej pracy są dla mnie na tyle ważne, że szybciutko pofatygowałabym się do księgarni po profesjonalną literaturę i w jeden wieczór miałabym chociaż teoretyczny zarys stylów, technik kierowania, co jest bardziej, a co mniej efektywne.
Ba! Wystarczy wejść na Wikipedię, by się skategoryzować, przeanalizować zachowania, wyciągnąć wnioski.
Ale nie. Niestety większości plakietka KIEROWNIK wystarcza i jest przepustką do rzucania nieprzemyślanych dyrektyw oraz  idiotycznych zadań. No i przede wszystkim jak to ego łechce!

Kiedy więc wreszcie zauważyłam, że nic dobrego już mnie nie spotka w tej pracy, a szczytem moich zawodowych ambicji nie jest roznoszenie ulotek i telemarketing z książki telefonicznej, postanowiłam w "chwili rosnącego bezrobocia i wzmagającego się kryzysu gospodarczego" złożyć wypowiedzenie, ale bez zbędnych szopek, L4, itp.
W ostatni dzień pracy moich przełożonych nie było stać nawet na wyartykułowanie tak prostej konstrukcji składniowej jak:  "Anka, dzięki, powodzenia".
To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.

Mam za sobą już troszkę odpoczynku, zebrałam siły i teraz muszę się zmierzyć z kolejnym paradoksem.
Chciałabym znaleźć pracę w swoim zawodzie, chcę wreszcie uczyć, pracować z młodzieżą. Ja czuję się do tego stworzona.
I...
No są ogłoszenia, może i gdzieś jakiś polonista jest potrzebny, jednak "tylko z doświadczeniem".
A przepraszam, gdzie to doświadczenie ma zdobyć ta osoba, która go nie ma, jeśli nigdzie nie chcą jej przyjąć, no bo go nie ma?!
Obłęd jakiś...

W ogóle mam wrażenie, że żyję w coraz głupszym kraju... Od dwóch lat nie ma dnia bez tragedii smoleńskiej, bez obelg, które rzuca PiS w PO i vice versa.
Funkcjonuję w państwie, gdzie pewnie szybciej umrę niż osiągnę wiek emerytalny, albo spłacę kredyt hipoteczny, jeśli w ogóle go dostanę.
Żyję w państwie, gdzie emeryci wciąż pracują, a absolwenci studiów grzeją ławki w pośredniakach. Bezrobocie rośnie, ale nikt nie stara się rozwiązać problemu.
Niż demograficzny. Mam 26 lat, nie zagwarantuję w tej chwili dziecku niczego, więc dziecka nie mam i pewnie długo jeszcze mieć nie będę.
Żyję wreszcie w kraju, w którym talenty grają do kotleta, a fenomenem okazuje się Natalia Siwiec. Swoją drogą to też świadczy o nas - jak można zachwycać się laską, która wytatuowała sobie pistolet pod pachą i wszystko ma poprawione, napompowane:)  Weź ją teraz bez lusterka zostaw trzy tygodnie w dżungli...
No i bohater - student, który przeżył miesiąc za 31 zł... Ja za 60zł przeżyłam prawie dwa, w zupełnie obcym mieście i większość kasy wydałam na kserówki. Do szczęścia wystarczył mi chleb, worek pyrek, jajka i kawałek żywieckiej od Babci, który w połowie został zżarty przez kruki;) Bez cudowania z "gołąbkami z kaszy gryczanej w kapuście pekińskiej". Nie wspomnę o tym, że dla wielu rodzin to już nie "fun", a rzeczywistość.
A kwestii meczu Polska - Anglia w ogóle nawet nie skomentuję...


No...
A jeśli ktoś sobie myśli, że znów narzekam i jak zwykle przesadzam - naprawdę nie jest sztuką być optymistą, kiedy ma się pod nogami w miarę stabilny grunt.

















niedziela, 17 czerwca 2012

Na przekór

Minął miesiąc od ostatniego posta.
Nie na darmo od tego zaczynam. O ile w zeszłym miesiącu umieszczałam sobie foty z kuchennych zmagań, bo nic nadzwyczajnego się nie działo, o tyle dziś jakoś ciężko mi zebrać zdarzenia do kupy, by móc je opisać.

Usiadłam kilka tygodni temu na balkonie. Niebo było gwieździste, Damian był przy mnie, między krzesłami wierciła się Kola. Spokój, ciepło, błogość. Pomyślałam, że udało mi się w życiu coś zbudować, że jestem szczęśliwa.
Kilka dni później mamę przywieziono do Poznania w ciężkim stanie z dwoma tętniakami w mózgu. I co... Nie było mi ciężko dlatego, że miałam spieprzone dzieciństwo, a teraz jeszcze to i muszę się martwić, kimś kto jest temu winien. Nie było mi żal, że dopiero co poczułam, że zaczęło mi się układać, a tu takie nieszczęście.
Nie.
Wszystko, od mojego najwcześniejszego wspomnienia przemknęło mi w głowie jeszcze raz, z zupełnie innej perspektywy.
Patrzyłam na kobietę, która przestała panować nad swoim życiem, która mu się poddała i przyjęła takim, jakie było. Widziałam, jak pogubiła się w rzeczywistościach, uznając za słuszną tą, w której łatwiej funkcjonować.
Czułam, kiedy błądzi, widziałam ból i bezradność gdy dochodziło do zderzenia ze światem.
Trudno mi było zrozumieć, jak proporcjonalnie do słabości rośnie uparcie... I wtedy to najbardziej przeszywa ból i gorycz, bo nie mogę zrobić nic widząc, jak człowiek upada...
I ta słabość właśnie sprawiła, że bez względu na wszystko, nie czułam żalu, nie robiłam życiowego bilansu, a trzymałam za dłoń i mówiłam "Mamo, dasz radę."
Pierwszy raz w życiu poczułam, że słowo mama i ona sama tyle dla mnie znaczą. Mimo wszystko...

Dziś jest już dobrze. Z pewnym Pomocnikiem wynegocjowaliśmy, że Boćka zostaje. To znaczy On negocjował, bo ja to ze sprawami niebiańskimi jestem jeszcze wciąż na bakier.
I jeszcze jedno. Ludzie boją się mówić, że są szczęśliwi, bo wtedy wszytko się sypie, jak domek z kart.
Ja nie dam się zastraszyć wstrętnym chochlikom.
Ja wierzę, że może być tylko lepiej.








niedziela, 13 maja 2012

No muszę to tu wrzucić!

Żeby nie było, że tylko narzekać umiem :D
Się pochwalę, a co !  Tradycyjnie, apetycznie, prosto i z miłością!

Gołąbki - do tych babcinych mi jeszcze sporo brakuje, niemniej wychodzą mi smaczne.



Tarta bananowo-czekoladowa podana z sorbetem malinowym, do doszlifowania.




Pizza - coraz lepsza! Może dlatego, że spodu już tak nie spiekam;) 




Galart - poznański akcent.




Grochówka - nieskromnie napiszę, że pobiła sławkową (ojcową). Z niejednym facetem mogę więc stanąć w szranki ;)




Rosół - z kaczką od Zająca nie ma sobie równych! 




Sałatka z kurczakiem i sosem czosnkowym też już opanowana do perfekcji.




I... moja specjalność - pierogi z kapustą i grzybami, tudzież z mięsem - mają już swoich wiernych fanów ;)




Żaden tam ze mnie Geir Skeie, ale gotować lubię i zdjęcia robić też. O. 
Tak w temacie : http://www.youtube.com/watch?v=RhRkAzaDuyg&feature=related.

niedziela, 22 kwietnia 2012

Proszę już pokornie siły wszechmocne, aby przyszły ciepłe dni...

Żeby zrzucić z siebie kurtki, marynarki, szale.
Abym mogła zamknąć oczy i skierować twarz ku Słońcu...
Niech szybko zrobi się zielono i błękitnie, do przesytu!
Chcę znów, jak co roku, zachwycać się rubaszną wonią bzu...

I... Niech siły wszechmocne ześlą mi wyjazd nad morze... Tęsknię za moją błękitną sukienką, piaszczystym brzegiem, nieustającym szumem, łódką na horyzoncie, krwistym niebem, księżycem odbijającym się w leniwej fali i za tym czymś, uzależniającym, tkwiącym wewnątrz i zamykającym się w słowie błogostan.

poniedziałek, 19 marca 2012

Ech...
Leżę tak sobie i zastanawiam się, czy nadejdzie taki moment,  kiedy wreszcie będę miała z górki.

Nie będę się nad sobą użalać, bo już nawet mi się nie chce, zwyczajnie zaczynam przyjmować wszystko na klatę, a przez to i cycki mi ostatnio znacznie klapły !

Na przestrzeni roku dokonałam dwóch ważnych decyzji.
Jedną z nich było piątkowe wręczenie wypowiedzenia swoim przełożonym.
Wiele razy kręcę głową z niedowierzania, ale tym razem sytuacja w mojej pracy jest ... nieznośnie komiczna, i do ów kręcenia doszło jeszcze marszczenie brwi... A to już coś!
Zapieprzam jak wół, odwalam kawał roboty. Proszę o podwyżkę, bo mam najniższą stawkę, a jestem najstarszym pracownikiem [sic!] i wniosek dwukrotnie został odrzucony. Powód: "Bo nie ma sprzedaży".
No kurwa żesz mać.
Czy oni myślą, że mają do czynienia z idiotami?
Wysłałam maila do Zarządu z prośbą o bardziej logiczne argumenty, bo decyzja chyba była nieprzemyślana wobec tego, co dzieje się w firmie. Rzeczowo podałam podstawy prawne, na mocy których ubiegam się o podwyżkę, zaznaczyłam absurdalność zachowania, zażądałam wyjaśnień.
I co? Nic... Nikt nie odpowiedział. Przez miesiąc. Domniemam, że nawet nie wiedzieli jak...
Żeby było śmieszniej, odbywała się rekrutacja - i co się okazuje? Że nowy pracownik, często bez doświadczenia dostaje na wstępie większą pensję od mojej :-].
Pani Prezes jest ponadto na mnie śmiertelnie obrażona i mimo, iż sypie się jej cały oddział, bo na trzy osoby już dwie wręczyły wypowiedzenia, a u jednej to tylko kwestia tygodnia, dwóch, nie ma zamiaru ze mną negocjować.
Woli zapłacić kilka klocków za szkolenie, wysłać do placówki "żółtodzioba", niż o trzy stówy podnieść mi wypłatę zatrzymując tym samym dobrego pracownika. A że pyskatego, to inna sprawa...
Nie jest to zatem już kwestia jej  honoru tylko totalna głupota ! Żeby nie napisać idiotyzm i niekompetencja.

Oczywiście moja mailowa interwencja odbiła się rykoszetem w skokowym światku, zachowanie było komentowanie różnie, przy czym uwagi przełożonych parafrazując brzmiały mniej więcej tak: napisałaś za ostro, mogłaś powiedzieć, że masz trudną sytuację, potrzebujesz podwyżki, że Ci nie starcza... A tak Prezesowa wkurzyła się ma maila i na pewno jej nie dostaniesz.

O ja cie... Aż mi krew w żyłach wrzeć poczęła...
Mój raczej bogaty język nie mógł oddać w słowach tego, co się w takim momencie czuje...
1300zł.
Każdy Klient obsłużony tak, jak należy. Wręcz z pasją, jakkolwiek to brzmi.
Nadgodziny. Wieczne.
Osiem miesięcy praktyki, na tę chwilę najwięcej.
Magister.

I ja mam się w tak upadlający sposób prosić o coś, co mi się należy?!
Nie muszę żebrać, nie jestem sama, łączenie dochodów wychodzi nam świetnie, zatem nie mam trudnej sytuacji, starcza mi do chuja.

Chodzi o rzeczy trochę inne.
Jakaś równowaga. Adekwatność.
Satysfakcja. Godność.

Nie po to wydrapałam się z trudnego domu, sama wykształciłam, żeby jakaś kobieta z klapkami na oczach demonstrowała mi swoje foszki i widzimisię. Ja wymagam rzeczowości. Kompetencji.
To są atuty, które wywołują moją pokorę, szacunek.
Za dużo widzę, za dużo rozumiem, żeby bez buntu obserwować tak durne sytuacje.
A skoro nie mogę nic zmienić, a Damian zabronił mi tworzenia "pożegnalnego maila", choć nie planowałam czynić wielkich wyrzutów, a raczej zwrócić uwagę, by w przyszłości mieć mniej hermetyczne poglądy i cenić nie ilość a jakość, to spadam.
Stracę jedynie pożal się Boże wypłatę.
Ale! Poznałam swoją wartość. Zachowałam godność.

Wszystko po coś się dzieje, widocznie jest gdzieś dla mnie jakieś lepsze miejsce, mam nadzieję, że już długo nie będę musiała na nie czekać.

 A... Chyba  jeszcze coś tracę... Tracę wszystkie te uśmiechy, które wywoływałam witając po imieniu lub nazwisku osoby, z którymi miałam przyjemność chociażby raz rozmawiać, stracę kilka pogodnych twarzy, które zawsze podchodziły do mnie, by zamienić kilka słów. I smutno mi gdy myślę, że  Ci, którzy będą  prosić przez telefon Panią Anię, już jej nie zastaną...

Przesrane tak mieć powołanie i traktować każdego człowieka jak ... człowieka...

piątek, 9 marca 2012

Aluzja




"Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. "

piątek, 2 marca 2012

Luźno...

Siedzę sobie i kręcę głową z niedowierzania...
Co za czasy. Co za naród.
Generalnie : WTF?!
Nie jestem głupim człowiekiem. Staram się być lojalna względem ludzi, którzy mnie otaczają.
Szczerze i otwarcie mówię o tym, co uważam za niewłaściwe, co mnie drażni. Co mi się podoba, co cenię.
Lubię ład.
Nie cierpię poczucia chaosu.
Muszę mieć nad sobą konkretnego bata, żeby czuć respekt, bo inaczej to ja przejmuję stery i nie ma wtedy autorytetów.
Kłapię dziobem i jestem cholernym nerwusem.
Staram się być dobra i wyrozumiała dla ludzi, ale jak ktoś mnie wpieni, potrafię zajść za skórę.
Tak już mam.

Nie cierpię pychy. Braku pokory.
Wkurwiają mnie ludzie, którzy nie mają wyczucia.
Nie toleruję wrzasku, który zagłusza chęć konstruktywnej dyskusji.
Nie lubię knucia, szemrania po kątach, komityw rodem z gimnazjum...

Ciężko grać uczciwie w tym kraju.
Jeszcze ciężej walczyć w nim o swoje.
Zdolność nadinterpretacji czyichś wypowiedzi mamy wręcz paranoiczną.

Nie mam nic przeciwko protekcji. Ale zaczynam mieć, kiedy nie przynosi zaangażowania i pracy, a opierdalanie się wydaje się być niedostrzegalne i staje się wręcz synonimem [sic!].
Mam magistra. Wreszcie.
I co?
Nic. 
Magazynier i sprzedawca w Tesco (absolutnie nie uwłaczając)  zarabiają więcej ode mnie. Bez kitu.

Na nic dziś tytuł, rzetelność, chęci i rozumowanie na przyzwoitym poziomie.
Ale szacunku oczekuję i nie wiem ile materialnie stracę przez przerośnięte ego i unoszenie się honorem...
Jedno jest pewne. W kaszę sobie dmuchać nie dam.
I basta.

poniedziałek, 2 stycznia 2012

prl

Ostatnio widzę jakąś modę na PRL.
Tendencje są dwie: albo ukazywany jest w konwencji "niewiarygodne, ale prawdziwe", z przymrużeniem oka, sarkastycznie, albo skupia się na ukazaniu strajków, sytuacji polityczno-społecznej i dramatycznych historii ludzi walczących z systemem.
Dziś obejrzeliśmy z Damianem "Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł". To bodaj trzeci film w takim klimacie, jaki widziałam. I za każdym razem na koniec jestem wkurwiona.
A dlaczego?
Więcej uwagi przykłada się w szkole na opanowanie wiedzy z zakresu historii i dziedzictwa kulturowego Grecji, Rzymu, trzy lekcje razy trzy poziomy edukacji tłumaczy się kurwa co to było liberum veto w jakimś tam XVII wieku, na WOSie pół podręcznika zapieprzone jest cudowną działalnością UE, a ja, mając 25 lat dopiero dowiaduję się i uzmysławiam sobie, co działo się 40, 30, 20 lat temu... Sama czytam, kopię i drążę temat.
Naprawdę wcześnie można zacząć uświadamiać młodych ludzi, tłumaczyć im najnowszą historię, wychować "rozumne" pokolenia. Narzędzi jest mnóstwo, a fakty ciekawe!
Ale... Cóż zrobić, jak zewsząd wali formaliną...
Grunt to nie przesiąknąć.