sobota, 30 listopada 2013

Szczyt bezczelności - tym razem z mojej strony.

Piątek.
Pochmurny poranek, niemniej nastrój miałam dobry, bo to ostatni dzień pracy w tygodniu. Ba! Postanowiłam się nawet ładnie ubrać - dopasowana mała czarna, muśnięte pudrem policzki, podkręcone rzęsy, nieśmiale czarujący uśmiech - no tego dnia świat miał być u moich stóp! ;)
Pozostało wyjście z psem i w drogę.

Idę sobie z Kolą beztrosko, z dala od zabudowań zrobiła swoje.
Wracamy "tyłami osiedla", a jak to pies, lubi czasem poprawić i jesio na chwilę przykucnąć, by teren oznaczyć.
Na przeciw idzie kobita, o 7 rano uprawia siatkówkę więc oczywiste było, że będzie próbowała mi ten uśmiech z twarzy zmazać i doczepi się do psa, który przysiadł  na sekundę ...

- Proszę Pani dlaczego ten pies się tutaj załatwia?! Ja tu mam okno!!!

Dzizus. Kurwa. Ja pierdolę.
Wzięłam głębooooooooki oddech. Zrezygnowałam z tłumaczenia specyfiki potrzeb fizjologicznych czworonogów i tego, że chyba jako nieliczni z Damianem regularnie sprzątamy po naszym kejtrze i płacimy za niego podatek. Zrobiłam krok w jej stronę i rzekłam nad wyraz spokojnie:

- Jeśli ma Pani zły dzień proszę się napić herbaty z melisą. A jeśli się Pani nie podoba, że pod Pani oknem załatwiają się psy, to proponuję się przeprowadzić. Życzę miłego dnia.

Odwróciłam się i odeszłam. Po kilku sekundach  kobieta wyjazgotała do moich pleców: - Jest Pani nieodpowiedzialna!

Jednak tak szczerze pisząc, miałam ją w dupie. Dość tej mojej kurtuazji.
Tak, to był szczyt bezczelności. Ale za to w jakim stylu!

No. Tyle na dziś. Jak to Stachu pisze - groszek. :)




niedziela, 24 listopada 2013

Niemy krzyk.

środa, 20 listopada 2013

W domach z betonu...

W domach z betonu jest tak, że człowiek całkowicie poddaje się rutynie. 
Rutyna wysysa poczucie nieskrępowania, zabija talenty, odstrasza zmiany, tłumi szaleństwa i porywy, podcina ikarowe skrzydła. 
Pozwala za to po kilkunastogodzinnej harówce  wygodnie rozsiąść się w fotelu, wyłożyć przed siebie giry, obejrzeć spokojnie Fakty, poskakać po kanałach, wreszcie obczaić aktualności  na Fejsie i pójść beztrosko spać. W weekend przypomni o sprzątaniu, praniu i pozwoli wyskoczyć do centrum handlowego. 

Kiedyś nie czułam rutyny. Dziś już dyskretnie wylewa mi się ze spodni. Istniała, ale nie była w stanie zdominować mojego życia. No bo srać, jeść i zarobić na życie musi każdy. Ale już nie każdy powinien rezygnować z marzeń, temperować charakter na tyle, na ile wymagają tego konwenanse. 

Jestem na siebie wściekła. Robię to, co muszę, zajebistość rozeszła mi się po bokach i wiecznie narzekam. Zamiast iść przed siebie, stoję bezradnie w miejscu i mam wrażenie, że wszystko mnie ogranicza. Nieśmiale wykrzesane iskry giną w sceptycznych komentarzach. A ja, jak zagnany cielak wracam pokornie do zagrody.
Nie chcę w niej być. Chcę czuć satysfakcję w życiu, bo żyje się tylko raz. Chciałabym, by pasja pochłonęła mnie bez reszty, mogę harować jak wół, ale chcę widzieć rezultaty swojej pracy i czuć, że robię coś pożytecznego.  

Za chwilę minie 3 lata jak param się z cyferkami, to naprawdę nie moja bajka, strasznie się w niej męczę. 
Odwagi na zmiany nie brakuje mi po nicponiu lub mocnym drinku, ale rankiem niezawodna rutynka mówi mi "Dzień dobry Aniu" no i dupa. 
Jednak czasem potrafię dać jej w twarz. I straszliwie lubię te chwile. 
Chyba już zacznę szykować dłoń. 



poniedziałek, 11 listopada 2013

Ubiegły rok dobrze mi się kojarzy. Obrona i zdanie prawa jazdy to były dla mnie milowe kroki.
Dwa tysiące trzynasty zaś zdecydowanie sprzyjał przyjemnościom - mam swojego Anioła, z kotwicą, która kojarzy się z moim kochanym morzem, ale przede wszystkim symbolizuje nadzieję.
Kilka kajakowych, bajecznych wypraw, i... wreszcie zajadałam się kalmarami, krewetkami, którym towarzyszył obłędny zapach prawdziwej, greckiej oliwy, nie wspomnę o ciepłym, słonym morzu, surowych skałach, gajach oliwnych, brzdękaniu przerośniętych świerszczy, lazurowych zatoczkach, czy magicznej Navagio... Moje zmysły kochają takie doznania... Choć nadal uważam, że najpiękniejsze zachody Słońca są nad Bałtykiem!

Co dalej?
Czekam na kilku chętnych, co zechcą przejść się ze mną wzdłuż Wybrzeża, chyba mi się ślub szykuje, no i zamierzam przeprowadzić remanent w swoim życiu zawodowym. No bo kuuurde, sprzedawca ze mnie nie najlepszy, za to orator wybitny :D  Kusiak ze mnie, dziecię o przerośniętych ambicjach, ale ja wiem czego chcę, i prędzej czy później po to sięgam, w swoim tempie, w swoim stylu.

Już kilka razy  pakowałam się, by ruszyć w nieznane - żadnego z  wyborów nie żałuję.









Dobranoc...