sobota, 26 września 2009

Andzia goł tu Gris...



Nad wyjazdem do Grecji od początku wisiało jakieś fatum. Najpierw były problemy z funduszami, bowiem stypendium widmo nie chciało pojawić się na moim koncie, potem nie mogłam znaleźć potencjalnego pożyczkodawcy, w końcu stwierdziłam, że to znak i ze świeczkami w oczach we wtorek wrzasnęłam: Pierdolę, nigdzie nie jadę! Musiała paść ta fraza, żeby nagle wszystko się zmieniło!
W środę wpłynęły na konto pieniądze, a w czwartek już byłyśmy w drodze.

Droga...

Musiałyśmy z Karolcią dojechać do Katowic. Wyjazd autokarem stamtąd, planowano o godzinie 14. Wybrałyśmy taki pociąg z Poznania, że teoretycznie miałyśmy być dwie godzinki przed czasem. Praktycznie, miałyśmy cztery godziny opóźnienia i w Katowicach zjawiłyśmy się bodaj o 15.48... Z powodu powodzi zrobiono objazd, stałyśmy gdzieś na jakichś zadupiach, zżerałyśmy z nerw paznokcie, pokornie błagałyśmy kierowcę przez telefon, żeby czekał, a dochodząc do autokaru siły wszechmocne prosiłam, żeby nas ludzie nie zlinczowali...
Szczęście w nieszczęściu, oni również mieli jakieś kłopoty i w rezultacie przez nas wyjazd opóźnił się tylko o 15 minut...
Jechałyśmy dwa dni w autobusie, na siedzeniach uprawiałyśmy travel-jogę, zwiedziłyśmy średnio po dwie stacje samochodowe w Czechach, Austrii, Włoszech i Grecji... Szał... Acha! Z atrakcji pominęłam "lunapark" w strefie bezcłowej...

W gorącej Italii przesiadłyśmy się na prom. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że nie miałyśmy kajut, nasz poziom zaś był taką "pekapową" drugą klasą, czyi towarzyszyli nam Rumuni, Francuzi, Bułgarzy, Cyganie, Anglicy, Amerykanie, Włosi, Polacy... Prawie jak arka Noego, tylko w wydaniu: "ci oszczędni".
Cały dzień spędziłam patrząc się w morze, a noc przetrwałyśmy jakoś na krzesłach. Następnego dnia już zawitałyśmy w Atenach.
Na pierwsze wrażenie nie było czasu, bo zaraz musiałyśmy iść do biura Pomocy i Rośrednictwa Racy ARISTON (błędy są nieprzypadkowe, tak jest napisane na wizytówce). Tam panował sajgon... Pokój pełen starszych kobiet oczekujących na pracę, wszystkie pracowały bez umowy i my wśród nich przerażone i bezradne...
Pominę część perypetii, w każdym razie znaleziono nam pracę w restauracji, w miejscowości o nazwie: "O tu ją macie, w środkowym cyplu, nad samym morzem." Kiedy poprosiłam o powtórzenie, usłyszałam, że nie da się przetłumaczyć... >:) Kazano nam wziąć podręczny bagaż i do poniedziałku miałyśmy pozostać w hotelu. Czeski film...

Hotel nie był najgorszy, w samym centrum stolicy, więc byłyśmy zadowolone. Nie chciałyśmy myśleć, co to będzie za dwa dni i postanowiłyśmy korzystać z okazji. W sobotę odpoczywałyśmy, a cała niedzielę zwiedzałyśmy Ateny. Hmmm, dobra, w zasadzie to Akropol. Ateny nie są ładnym miastem. Zatłoczone, brudne, chaotyczne, głośne... Jedyną atrakcją jest owe wapienne wzgórze z mnóstwem świątyń i kilka mniejszych, jemu podobnych. Nie ma co, robią wrażenie... Dotykałam wieczności, historii, widziałam to, co dotychczas oglądałam tylko w podręcznikach przy okazji omawiania starożytności w różnych kontekstach. Niesamowite uczucie...

W tym miejscu czas przywołać pewną anegdotkę, bowiem korzystanie z toalet w Grecji, a w szczególności z tej na Akropolu, bywa... kłopotliwe. Są takie, w których człowiek nie wie, co zrobić z odchodami... I tak też mi się przytrafiło. Załatwiwszy się, chciałam złapać za spłuczkę, ale jej nigdzie nie mogłam znaleźć... Opukałam kafelki, obejrzałam muszlę... Wyszłam, rozejrzałam się, wszędzie tak samo... Siłom wszechmocnym dzięki, że mam na tyle dociekliwą naturę, że zaintrygowała mnie mała wypustka koło klopka, więc ją nadepnęłam i niespodzianka! Woda leci...
Umycie rąk po wymagających tego czynnościach też nie było proste! Podchodzę do zlewu a tam kran, jak kran, ale przez 4 minuty nie mogłam sprawić, żeby do jasnej cholery poleciała z niego woda...! I znów rytuały: macanie kranu, wywijanie rękami pod nim, opukiwanie kafelek i zabudowy, i tak samo przy trzech zlewach, dopóki przy czwartym nie zauważyłam nalepki, ażeby - o ironio!- NADEPNĄĆ NA WAJCHĘ POD ZLEWEM, ZNAJDUJĄCĄ SIĘ W PODŁODZE... Czizus myślę, takie mecyje w zwykłym kiblu...
Aaaaaa, jako ciekawostkę dodam, że w Grecji w 80% toalet papieru nie wrzuca się do muszli klozetowej, a do specjalnych śmietniczków, znajdujących się obok... Feeee- tyle mam w tym temacie do napisania.
No...
W poniedziałek pojechałyśmy do biura, zabrałyśmy bagaże i jakaś Bułgarka odprowadziła nas na dworzec autobusowy. Podróż miała trwać 6 godzin i tak zestresowane, nie znające przyszłości, która była jedną, wielką zagadką, ruszyłyśmy na koniec świata...
Przez całą drogę mijałyśmy tylko góry i morze, morze i góry, małe miasteczka, mieścinki. Wysiadłyśmy wreszcie i z kopertą, na której było coś nabazgrane czekałyśmy, aż ktoś nas odbierze. Przypomniała mi się scena z lektury Uczniowie Spartakusa, jak niewolnicy stali na targach z jakimiś tabliczkami. Żarty żartami, ale i my tak stałyśmy, a scena z książki miała wiele wspólnego z czasem spędzonym w Gerolimenas. Nawet nie wiecie, jak to dobrze, że to XXI wiek i można pyskować... Ale o tym później- praca będzie stanowiła osobny rozdział;).
Gerolimenas jest wioską turystyczną położoną na samym końcu półwyspu peloponeskiego- obrazowo to środkowy cypelek, a w zasadzie jego koniec;). Do Afryki miałyśmy raptem trzy godzinki motorówką. Było tam kilka domów na krzyż i cała ulica w restauracjach, tawernach i kawiarniach, ot, całe miasteczko. Ale niezwykle piękne, urocze. Każdego dnia miałam morze w zasięgu wzroku, wychodząc do pracy spoglądałam w jego bezmiar, wracając, moczyłam w nim obolałe nogi. Co najzabawniejsze, moje pojęcie plaży minęło się tu z rzeczywistością. Stanowiły ją bowiem wieeeeeeelkie, wygładzone kamienie, ale miało to swoje zalety.
Najpiękniejsze jednak w całym pobycie w Grecji było to, że ani razu nie padał tam deszcz, nie było burzy, nie wiało. Co dzień świeciło słońce, w którym skrzyło się morze. Było gorąco, a w nocy bardzo ciepło. Niebo było tak czyste, że brakowało tylko atlasu z gwiazdozbiorami, ażeby jakieś jeszcze poznać, oprócz Wielkiego Wozu;). Ach, no i po raz pierwszy zobaczyłam Drogę Mleczną... Poezja, bajka... Wrażeń nie da się opisać... Szkoda tylko, że tak mało się tym nacieszyłyśmy...


Powrót do domu odbył się wcześniej, niż planowałyśmy. Do Aten wróciłyśmy samodzielnie, odszukałyśmy biuro Pomocy i Rośrednictwa Racy i wyraziłyśmy swoje niezadowolenie. I już wiemy, skąd wzięło się przysłowie UDAWAĆ GREKA !!! Szkoda słów... Później wyjaśnię.

Znów spędziłyśmy w Atenach dwa dni. Tym razem postanowiłyśmy zobaczyć Parlament i Panathinaikos-Stadion. Pojechałyśmy też na plażę. Nie polecam, mają wstrętny piasek, taki przemysłowy, kurzył się, szary, zabierał mi przyjemność z leżenia... No ale co, plaża była? Była;). Swoją drogą podróż greckim tramwajem też jest przygodą. Wpadłyśmy do środka z biletami i szukamy kasowników, ludzie patrzą na nas jak wariatki, a to dlatego, że kasowniki były na zewnątrz, na przystanku. Konflikty na lini młodzi- starzy, mają także miejsce w Grecji. Jakaś babcia zaczęła opieprzać grupkę nastolatków, bo chyba im się zachciało bawić w kontrolerów. Piszę "chyba", ponieważ cholera wie, co oni tam mówili- cały nasz pobyt w tym kraju to w kontekście komunikacyjnym mieszanina języka migowego z angielskim... Po grecku - don ksero;).

Ludzie tam są niby normalni, ale jacyś tacy inni. Przede wszystkim faceci to samce- jakby ewolucja i kultura nie obowiązywała, chodziliby uślinieni, z wywalonymi jęzorami. Na widok kobiet cmokają, gwiżdżą. Oj, tam feministki miałyby co robić! Jeszcze nigdzie nie spotkałam się z tak przedmiotowym traktowaniem. Dziewczyna to zwykle lalka, którą chcą mieć, wiadomo do czego- do seksu i e w e n t u a l n i e do garów...Yh!
I tak na dobrą sprawę, nawet nie ma się za kim obejrzeć. Prawie wszyscy Grecy wyglądają jak Rumuni.
Szkoda słów w ogóle...
Dla przyszłych turystów, bo brońcie siły wszechmocne jechać tam do pracy!, dodam taką informację, że o godzinie 21 w Atenach nie można już zrobić normalnych zakupów. Markety otwarte są tam bardzo krótko. Nie ma całodobowych... I oni myślą, że my w Polsce jeździmy na osiołkach... Nie mają nocnych sklepów w stolicy, zużyty papier toaletowy wrzucać muszą do śmietników, nie ma na wsiach dyskotek w ogóle, są raczej w większych miejscowościach... Ech...
Tam nawet taksówkarze są pomyleni. Proszę jednego, żeby zawiózł nas na ulicę Marni a on do mnie, że to niedaleko, ze dwie ulice do przejścia... Pokazuje, że ok, wiem, ale our bag are heavy , a ona dale do mnie, że to over there, over there! Jeszcze się będę prosić taksówkarza, żeby mnie podwiózł... To se poszłam!!! Z wżerającą się w ramię torbą...
I znów powrót autokarem i promem, z tą różnicą, że na statku było już mniej ludzi i znalazłyśmy fajne miejsce na legowisko- nawet przespałyśmy noc. Dwa kolejne dni w autobusie sprawiły, że po wyjściu mogłyśmy się składać jak origami... Ja już nie wiedziałam, gdzie mi się zaczyna, a gdzie kończy kręgosłup, co więcej, zdolność kompresowania się opanowałam do perfekcji.

A w Polsce...


Byłam niemal pewna, że odpoczniemy w pociągu- sześć godzin teraz w polskim pekapie to był raj... No i co, no... W Poznaniu był koncert Radiohead i jechaliśmy ściśnięci, jak sardynki w puszce... Już nawet zrzędzić nam się nie chciało...

Andzia bek hołm.


Póki co tyle. Reszta wkrótce.

piątek, 11 września 2009

Z życia wzięte. (Patrz: Z autopsji )


Damian wrócił dziś do domu i mówi:


-Masz szczęscie,że w kwiaciarni nie można płacić kartą!

(Myślę sobie, że chciał wydać krocie na kwiaty...)


Po czym bez skrępowania dodaje:


-Bo chciałem sobie kupić trzy ceramiczne doniczki, bo mi się podobały!


Yh!




Mężczyźni, trzeba przyznać są urodzonymi romantykami... To nie pierwsza historia tego typu w moim pożyciu partnerskim. Podobna miała miejsce dawno temu, chyba jeszcze w czasach liceum, jeno rzecz jasna z kimś innym...
I tak też piękna sceneria, księżyc w pełni, gwiazdy, letni wiaterek, wtuleni w siebie leżymy, milczymy...
Pytam głosem uwodzicielskim, kobiecym, ujmującym:
-Skarbie, o czym myślisz?
-Ania, nie myślę, tylko pić mi się chce.

Ot, co usłyszałam. Szczyt romantyzmu!




Wkrótce podzielę się wspomnieniami z Grecji. Będzie trochę czytania i śmiechu;).