wtorek, 5 października 2010

Wspominki. Liceum.

Nie umniejszając sympatii do czasów gimnazjalnych, jednak licealne bardziej zapadły mi w pamięci...
Może dlatego, że szaleńczo zrywało się zakazane owoce...
Od kilku dni uśmiecham się do wspomnień, a przyczynkiem są moje praktyki.
Gdyby tak chronologicznie przejść przez każdą klasę, można by z mojej pamięci wyłuskać wycieczkę, bodaj do Wrocławia, podczas której pierwszy raz byłam w teatrze i zakochałam się od razu! Wtedy też na tyłach autokaru, pojednawczo, zapoznawczo, integracyjnie oraz hucznie rozlewała się  zza pazuch kolegów i koleżanek wódka!

Potem... chyba dyskoteka szkolna, jedyna zresztą podczas naszego pobytu w szkole średniej. Ale jaka! Pierwszy raz upiłam się i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że widziałam dźwięk, który odbijał się od kafelków w toalecie. Co więcej! Aby zneutralizować zapach alkoholu, dołożyłam wszelkich starań: żułam gumę, ssałam miętówki, był nawet hools, w końcu lizanie mydła... Fe! Do tej pory pamiętam ten "smak" i zdecydowanie to najgorsza rzecz, jaką miałam w buzi:P

Dalej... działki! Oj... Nawet teraz nie mogę powstrzymać śmiechu.
Primo - pierwsza nalewka, wyskubane 5,20 po złotówce na łebka.
Secundo - faza. Zawiśnięcie na furtce, przewieszenie się przez siatkę, nie pamiętam jak uzbierany najpiękniejszy bukiet kwiatów w moim życiu, Chażol do tej pory nie chce mi powiedzieć, jak tego dokonałyśmy, pewnie sama nie pamięta, choć twierdzi inaczej;)
Tertio - trzydziestostopniowy upał, a ja zawinięta w koc, pod wisienką, niczym kokonik, doprowadzałam się drogą snu do stanu MWDD ('mogę wrócić do domu').
Quatro -  jak już do tego domu wróciłam i ściągnęłam chustę z głowy, okazało się, że i Słońce pozostawiło wyraźne ślady na mojej buźce.

Wypad na działkę Karolci, pod Koninem !
Pierwszy raz zbratałam się z maryśką - wraz a Agą, na ogromnym materacu zaczęłyśmy śmiać się z gwiazd, przez gwiazdy albo do gwiazd, nie wiem...:) Potem robienie żółwia w zbożach, rower, który okazał się dręczycielem, w końcu rozmowa o orgazmach, pakowanie śpiwora i zwichnięta kostka...

Aj! Wycieczka! Do Brodnicy! Mój ulubiony śpiwór, który odjechał w dal, syry Błażka przed moją twarzą, noc na huśtawce, "PIERZAKI !!!", kankan na suficie, rola dyrygenta ptasiej orkiestry, w końcu "tajne" wynoszenie butelek - akcja sprzątania po biwaku, klasowa droga na stopa do Brodnicy, żeby zdążyć na pociąg i zmęczenie - mimo wszystko ukoronowane uśmiechem...

Musztra przed lekcją z przysposobienia obronnego, kiedy przez przypadek, sprowokowana przez Madzię, która lubiła łapać mnie za tyłek, złapałam kolegę za jajka, chcąc "jej" oddać, pech chciał, że tylni rząd musiał  przesuwać się właśnie o jedną osobę... 

No i jesio pielgrzymka przed maturami do Częstochowy, jakby nie było, punkt zwrotny z mojej znajomości z Damianem!

Mogłabym tak pisać w nieskończoność...
I jeszcze jedno...
W naszej klasie zabrakło dwóch osób. Dziś nie ma już Ich z nami.
Z jedną byłam bardzo zżyta, ale poróżniła nas ludzka zawiść i twarde charaktery... Za twarde na słowo "przepraszam", które niestety nie zdążyło paść...
Puenta będzie banalnie prosta. Podanie ręki naprawdę kosztuje znacznie mniej, niż dozgonny wyrzut sumienia...