poniedziałek, 22 września 2014

Struuuumień...




I po ślubie, kiedy będą zdjęcia, dlaczego tak szybko minęła noc i jak mogłam przegapić fotki ze znajomymi. Standard, nie udało mi się schudnąć. Zajęcia za zajęciami, tak, pracuję 15 godzin w tygodniu, ale trzy razy tyle spędzam jeszcze przed materiałami do lekcji, dodatkowo kartkówki,sprawdziany, plany dydaktyczne, papiery związane ze stażem, muszę zrobić kilka prezentacji, kiedy wreszcie ruszy dziennik, tyle do wpisania... Farbowanie włosów, przydałaby się henna brwi, blada się zrobiłam, połamałam paznokcie, muszę się wziąć za siebie. Obiady, przydałoby się w szafkach posprzątać, umyć kafelki w łazience i kiblu, bo już pozachodziły od pary, zrobić zakupy, mięso się kończy i owoce. Pyry - koniecznie warzywniak przy Naramowickiej. Gruszki też, ciekawe jak długo będą jeszcze na straganach. Lubię gruszki. Blog. Zaniedbałam. Seks, przydałoby się trochę endorfin, ale chęć snu wygrywa, to chyba jakieś przesilenie, ile można odwlekać. Karola wróciła z wakacji, Fuerta jak marzenie, ciekawe czy z moją nową superwypłatą nauczycielską uda mi się coś odłożyć, by móc pojechać w tropiki, do słoneczka, właśnie nie byłam w tym roku jeszcze nad Morzem Bałtyckim - tak być nie może. Może zima dla odmiany? Pod koniec października przyjeżdża Zając, cudownie, no wreszcie. Zostanę ciotką, tyle radości, budzi się instynkt macierzyński, oby maluszek dobrze się chował, mała istotka będzie dorastać na moich oczach. Poczytałabym coś tak bezkarnie, Boże... Tyle jest książek na świecie, po które nie zdążę sięgnąć. Właśnie - Bóg - chyba zaczynam dojrzewać do wiary, ale z pewnością nie przyjmę jej pokornie w takiej postaci, jaką się publicznie wyznaje. Jeszcze nie trafiam w spację na kompie jak trzeba, muszę się przyzwyczaić. Tak, muszę ruszyć swoje leniwe dupsko i zacząć biegać albo ćwiczyć na twisterze! Tylko jak tu się zmobilizować.  Jednakże uwielbiam swoją pracę, jest mi w życiu dobrze. Szkoda, że lato się kończy.

Mogę tak bez końca.
To taki skrót myśli, które potrafią splądrować mi mózg w przeciągu godziny.

Idąc na głupi przystanek przez moje zwoje mózgowe przechodzą setki komunikatów:
dziś zimno, czy wszystko zabrałam, ale mi się nie chce, autobus jest w zajezdni, ok, to najważniejsze, korek, kurwa znowu, no ile można, za co ja płacę, Naramowicka już dawno powinna być rozbudowana, co za kraj, matko czy zdążę, dobra ruszył, poczytam może, zajmę myśli, fajna ta piosenka, poszłabym na imprezę, nie mam z kim, mam mieszane uczucia co do Kopacz, jaką tu wycieczkę opracować moim klasom, pierwszaków muszę jeszcze poznać, kutwa ile razy można w systemie edukacyjnym omawiać mity, Antygonę czy Króla Edypa. Co za idiota to układał, system edukacyjny wymaga wielkiej reformy. W pizdu z tą bankowością. Klasę muszę sobie urządzić. Nie dali mi komputera, a był. No czemu on tak wolno jedzie. Dobra jest tramwaj, jak zwykle biegiem, nie zrobiłam Damianowi śniadania, ciekawe czy sobie coś kupi, no musi, nie może głodny chodzić. Co mu dziś zrobię na obiad, ale duszno, 7:48 a ja czuję się jakby już było południe, a nawet nie dojechałam do pracy! Starzeję się? Fajną uszyła mi tą sukienkę, ale lepi się materiał do rajstop, pozostaje tylko użytek latem. No nic. Nie mam butów na zimę...

I tak w nieskończoność...
Wycinek z mojego świata myśli.

Wyciszyć się w tym natłoku obowiązków, zadań, pokus, refleksji, głupot, frazesów przychodzi mi ostatnio z trudem.
Zdecydowanie muszę się ogarnąć.

Uporządkować myśli.
Uporządkować typy zadań.
Dostosować wszystko do nowego cyklu dnia.
Wyciszyć się muszę. I poukładać.

Jakie to ze mną sprzeczne...
I tak całe życie na wariata?