wtorek, 22 listopada 2016

Metaforycznie


Jestem zodiakalnym baranem. I jestem uparta. Ale czasem jak osioł.
Upartość to zdecydowanie moja cecha przewodnia. Trzeba nauczyć się z nią żyć, bo czasem wiedzie w dobrą, a czasem w złą stronę.
Gdyby nie upartość, nie sięgałabym po więcej.
Uparłam się kiedyś, że wyjadę z Konina, wyjechałam, że skończę studia, skończyłam, że będę pracować w szkole, pracowałam, że będę miała psa, i go mam, że będę miała normalną rodzinę i ją posiadam, że będę miała tatuaż, no i jest.

Czasem jednak ta upartość sprawia, że sięgam do najgorszych instynktów.
Krzywdy nie wybaczam, Niesprawiedliwości nie toleruję. Hipokryzji nie przemilczę. A jeśli widzę nawet wąską i niepewną drogę, do tego by położyć temu kres, to lezę w to bagno, grzęznę, ale za cholerę nie zawrócę. Po drodze upartość przekuwa się niekiedy w mściwość.

Wówczas pozostaje tylko liczyć na to, że baran nie wyjdzie na osła...

czwartek, 25 sierpnia 2016

Działo się dziś... Choć bywało więcej i intensywniej.









Dzień na wariackich papierach.

Siedzę w pracy. Dzwoni telefon. Odbieram.
Stała formułka, - Słucham?
- Czy dodzwoniłem się do Fundacji UAM?
- Tak.
- Mam do Pani takie nietypowe pytanie. Ostatnio znajomi oprowadzili mnie po Poznaniu i pokazali mi ławeczkę poświęconą Heliodorowi Święcickiemu. Taka rzeźba. Wróciłem do Was, chciałem jeszcze raz ją obejrzeć, bo była inspirująca, ale jej już tam nie ma! No wie Pani co, byłem w szoku. Czy może mi Pani powiedzieć dlaczego zniknęła?

Moje neuroprzekaźniki zbłądziły, wymiękły...
Jedynie co docierało, to czy ktoś sobie kutwa jaj nie robi, czy w tle nie ma radiowego pogłosu,echa...
Do tej pory nie mam pewności, co to właściwie było a w firmie na wszystkich spoglądałam podejrzliwie... :)

Popołudnie.

Czas na reset. Szybka drzemka. Szpula na siłkę.
Body pump i spinning to megacombo. Drzwi od samochodu nie mogłam otworzyć. Jednak do wystąpienia zakwasów pewnie będę najszczęśliwszą, styraną osobą pod słońcem.
Ale!
Poszłam na saunę odpocząć, zrelaksować się. Delektuję się ciszą. Kontempluję. Wchodzą trzy laski i akcja, jak z Dnia świra...


Już byłam na skraju, bo nic tak nie wkurza jak brak autorefleksji, aż tu nagle alarm, ewakuacja, bo coś się pono pali.

I co, biegusiem na parking...

Finał dnia. Kupiłam w lipcu buty. Były za małe (tak, da się), więc je zwróciłam. Paczkę nadałam 3 sierpnia, sprawdzałam konto i długo nic się na nim nie pojawiało. Napisałam wczoraj do właścicielki, z prośbą o wyjaśnienia. Odpowiedziała, że te 14 dni na zwrot środków liczy od momentu odebrania paczki, a z uwagi na to, że "była na urlopie, to paczkę odebrała 16 sierpnia i od tego momentu się liczy."
Konsternacja.
Wyjaśniłam, że to troszkę absurdalne, bo gdyby była na urlopie miesiąc, to jak... Po miesiącu odbiera + 14 dni?!
Zmierzając do sedna, otrzymałam odpowiedź, że Pani nie ma czasu ani sił biegać po oddziałach poczty i sprawdzać kiedy i co zostało nadane, ona ma swoje życie, w tym prywatne, spędza 24 h w pracy i nie wie, co ja tym swoim pisaniem chcę zmienić.
Jeszcze większa konsternacja.
Starałam się być miła. W końcu Pani nie ma sił... Chciałam jej napisać, że chyba nigdy po body pampie na spinningu nie była, ale na starość chyba łagodnieję.
Zaleciłam jedynie kurs zarządzania czasem i lekturę praw konsumenta, chwaląc pełen profesjonalizm [sic!]...
Nie ma co głową walić w mur.


No. Tyle. Cześć i czołem. Kluski z rosołem!

niedziela, 24 lipca 2016



Poszłam dziś rano po chleb do osiedlowego sklepu, w woodstockowej koszulce. A co!
Zakup zmierza ku finalizacji. Staje za mną jakiś dziadek i wypala ni z gruchy, ni z pietruchy:
- Jak można jeździć na te zjazdy brudasów!
Wklepałam PIN i ze stoickim spokojem odpowiedziałam:
- Te brudasy są zwykle bardziej kulturalne od Pana.
Wzięłam, co miałam wziąć i wyszłam, nie słuchając dalszego plumkania.

Zaczyna mi być żal ludzi, takich zacietrzewionych, złośliwych, plujących jadem, hermetycznych, bez wyobraźni, nie umiejących dyskutować, żyjących stereotypami i w przekonaniu, że tylko oni mają rację, etc.

Po wynurzeniu się z czystego domu, tak, na Woodstocku wydaje się być brudno.
Jeśli pada, tak, ciężko utrzymać blask buta, biel bluzki, zresztą naprawdę, mało kto się tym przejmuje.
Tak, na polu czasem capi, a w Toi Toi, jak to w Toi Toi jest... srogo.
Tak, młodzież potrafi się schlać i obrzygać, ale to samo robią niektórzy ludzie na koncercie Skaldów czy Martyniuka...

Kiedy byłam nastolatką, Woodstock, na który zawsze chciałam pojechać, ale mi skutecznie zabraniano, był w mojej wyobraźni miejscem, gdzie mogłabym być śmiało sobą, nie wstydzić się kolczyków (a miałam ich w sumie 20 i najczęściej mówiono o nich jako "formie autodestrukcji") czy tego, że słuchałam kaset Proletaryatu i Armii od Wuja, znając niemal wszystkie teksty, a przy podobnej muzyce można byłoby puścić się w pogo.

Pierwszy raz pojechałam tam mając 29 lat i te moje młodzieńcze wyobrażenia zderzyły się z czymś niewyobrażalnym.
Koncerty, nawet tych zespołów, które były mi nieznane, okazywały się endorficznym przeżyciem. Świetne nagłośnienie, efektowne, ekstatyczne oświetlenie, hipnotyczne niekiedy występy, których nie bagatelizował żaden artysta, wreszcie ludzie: kolorowi, uśmiechnięci, życzliwi, wyluzowani.

Absolutną miłością obdarzyłam ASP. Zaczęło się od Aleksandra Doby. Na spotkanie trafiliśmy przypadkiem. Koleś miał prawie 70 lat i opowiadał o tym, jak to sobie kajakiem opłynął Ocean Atlantycki, o napaści piratów czy asyście delfina- a w zasadzie delfinki, podczas jednej z wypraw... No kapitalnie się słuchało!

W tym roku dokładnie przejrzałam rozkład jazdy. Poza koncertami posłuchaliśmy Tomka Michniewicza, którym jestem zachwycona i kolejna książka, którą kupię, to będzie jego "Świat równoległy", bo czuję, że warto. Na spotkanie z młodym Stuhrem troszkę się spóźniliśmy, Korwin-Piotrowska uświadomiła mi skąd bierze się zapotrzebowanie na celebrytów.
Żałuję, że nie wytrzymałam w oczekiwaniu na spektakl Teatru Capitol, ale już opracowałam strategię na przyszły rok (mata, śpiwór i termofor z parasolem, jak będzie trzeba, bo planuję leżeć wygodnie na powietrzu:)).

Nieopisany jest koloryt ludzi, ich pomysłowość, sposób wyrażania siebie, te wszystkie flagi, barwne kampy,..
I uśmiech Owsiaka, kiedy z islandzkiego okrzyku spontanicznie powstaje gromkie "Woooodstock!". Bezcenne...
Nie wspomnę o czasie spędzonym z przyjaciółmi i urokach biwakowania pod namiotem...

Jest pewnie jeszcze milion tematów, na które nie zwraca się uwagi, będąc po prostu uczestnikiem festiwalu, a dzięki którym to tak dobrze funkcjonuje. Pozostaje mi chylić czoła, a innym brać przykład, a nie utrudniać, szukać dziury w całym.

Uważam, że Woodstock to jedna z największych, najbezpieczniejszych, najradośniejszych i najbardziej tolerancyjnych imprez kulturalno-rozrywkowych w Polsce, jeśli nie w Europie.

Tu czas staje w miejscu, a ludzie są ludźmi, bez względu na różnice pokoleniową i poglądy. I to nie moje idylliczne wyobrażenie, a rzeczywistość.

Jednak jak zwykle, najwięcej do powiedzenia o Woodstocku mają Ci, którzy go na oczy nie widzieli, nie przeżyli. Z telewizji zaś można wiele wywnioskować! Skoro inne, niecodziennie swobodne, no i w błocie się jeszcze papla, to to brudas musi być.

Panu z kolejki miałam ochotę powiedzieć, że równie dobrze można czekoladę ze sprasowanym gównem pomylić, ale raczej by tej aluzji nie zrozumiał...

Mam nadzieję, że w jego świecie jest mu równie dobrze, jak mi w moim. Tylko ja w jego świat, ze swoimi buciorami nie wchodzę, co najwyżej grzecznie mogę zapukać.

I takiego podejścia życzę.