wtorek, 27 sierpnia 2013

Bo najgorzej, to gdy się drzazgę w czyimś oku widzi, a w swoim belki nie dostrzega.

Mam garstkę Przyjaciół. Prawdziwych.
Wiem, że kiedy będę potrzebowała pomocy, będą obok. Kiedy coś zrobię nie tak, odpowiednio skomentują zachowanie, przywrócą do pionu. I vice versa. 
Wiem też, że mam  grono Znajomych, z którymi czuję się swobodnie, radośnie. Lubię wspólne wyskoki na miasto czy spotkania przy suto zastawionym stole i dobrze schłodzonej flaszce.  
Odskocznią są rozmowy o wszystkim i o niczym, wspólny śmiech, bo wszystko to skutecznie ładuje baterie na dzielne mierzenie się z codzienną rutyną. 

Nie zawsze jest jednak sielankowo. Czasem ktoś kogoś rozjuszy, zirytuje. Czasem się coś chlapnie nieumyślnie, zrobi przez przypadek. Jesteśmy tylko ludźmi. 
I aż ludźmi. 
Na naszą konstrukcję składają się zalety i wady. 
Jeśli nazwę kogoś przyjacielem, to robię to z pełną odpowiedzialnością i biorę na klatę cały pakiet cech, które miałam przecież okazję już poznać. Ta sama zasada obowiązuje w gronie bliskich znajomych. 
Przynajmniej u mnie. 
Człowiek to nie rzecz - dziś ją biorę, bo jest fajna, jutro mi się coś nie spodoba to dupą się odwracam i cześć czołem. To nie towar, nie podlega zwrotowi, wymianie. 

Nie chciałabym mieć wśród swoich Przyjaciół osób, które w problemowej sytuacji nie prowadzą dialogu, a monolog i zatrzaskują mi drzwi przed twarzą, kiedy chcę otworzyć usta. 
Nie toleruję ludzi, którzy nazywają siebie przyjaciółmi, ale leją srogo kijem, widząc właściwie tylko swój koniec. 
A totalnie nie znoszę zakłamania i scenek rodem z oper mydlanych, gdzie pod maską prawości i nieskazitelności kryją się paple, przez które aż nie raz uszy chcą odpaść...  
Być tak bezczelnym w biały dzień. Niepojęte... 

Cieszę się, że moi Bliscy tolerują mnie taką, jaką jestem. 
I nie każą mi się zmieniać. 
To bezcenne - móc być sobą w tej dobrej i złej odsłonie. 
Dziękuję.