środa, 24 października 2012

Lakonicznie, ale obiecuję poprawę




Cztery miesiące intelektualnej posuchy, nieźle...
Przez pracę w SKOKu zapomniałam już jak jak się pisze i poprawnie składa zdania...!

Ale! Koniec. Rzuciłam pracę. Granica mojej cierpliwości i tolerancji została przekroczona.
Te piętnaście miesięcy wykończyło mnie psychicznie i fizycznie.
Liczba kierowników i czas, jaki spędzili w placówce kwalifikuje się do serii wydarzeń typu "niewiarygodne ale prawdziwe"... To doprawdy cud, że przy takiej rotacji oddział funkcjonował tak dobrze, normalnie... Mogliśmy tam naprawdę urządzać sobie wolną amerykankę...
No ale nikt w tym nic nadzwyczajnego nie widzi.
Taaa... Woły zwykle robią to, co do nich należy. Gdzież to tam kwestia uczciwości czy pracowitości...

Bez kitu - przerobiłam tam niemal wszystkie pracownicze patologie.
A najbardziej wkurwili mnie karierowicze. Wisienka na torcie w mojej skokowej [sic!] karierze.

Nie znam się na zarządzaniu ludźmi, nie mam o tym bladego pojęcia.
Gdyby jednak spadł na mnie ten zaszczyt, psychologiczne aspekty takiej pracy są dla mnie na tyle ważne, że szybciutko pofatygowałabym się do księgarni po profesjonalną literaturę i w jeden wieczór miałabym chociaż teoretyczny zarys stylów, technik kierowania, co jest bardziej, a co mniej efektywne.
Ba! Wystarczy wejść na Wikipedię, by się skategoryzować, przeanalizować zachowania, wyciągnąć wnioski.
Ale nie. Niestety większości plakietka KIEROWNIK wystarcza i jest przepustką do rzucania nieprzemyślanych dyrektyw oraz  idiotycznych zadań. No i przede wszystkim jak to ego łechce!

Kiedy więc wreszcie zauważyłam, że nic dobrego już mnie nie spotka w tej pracy, a szczytem moich zawodowych ambicji nie jest roznoszenie ulotek i telemarketing z książki telefonicznej, postanowiłam w "chwili rosnącego bezrobocia i wzmagającego się kryzysu gospodarczego" złożyć wypowiedzenie, ale bez zbędnych szopek, L4, itp.
W ostatni dzień pracy moich przełożonych nie było stać nawet na wyartykułowanie tak prostej konstrukcji składniowej jak:  "Anka, dzięki, powodzenia".
To utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że dobrze zrobiłam.

Mam za sobą już troszkę odpoczynku, zebrałam siły i teraz muszę się zmierzyć z kolejnym paradoksem.
Chciałabym znaleźć pracę w swoim zawodzie, chcę wreszcie uczyć, pracować z młodzieżą. Ja czuję się do tego stworzona.
I...
No są ogłoszenia, może i gdzieś jakiś polonista jest potrzebny, jednak "tylko z doświadczeniem".
A przepraszam, gdzie to doświadczenie ma zdobyć ta osoba, która go nie ma, jeśli nigdzie nie chcą jej przyjąć, no bo go nie ma?!
Obłęd jakiś...

W ogóle mam wrażenie, że żyję w coraz głupszym kraju... Od dwóch lat nie ma dnia bez tragedii smoleńskiej, bez obelg, które rzuca PiS w PO i vice versa.
Funkcjonuję w państwie, gdzie pewnie szybciej umrę niż osiągnę wiek emerytalny, albo spłacę kredyt hipoteczny, jeśli w ogóle go dostanę.
Żyję w państwie, gdzie emeryci wciąż pracują, a absolwenci studiów grzeją ławki w pośredniakach. Bezrobocie rośnie, ale nikt nie stara się rozwiązać problemu.
Niż demograficzny. Mam 26 lat, nie zagwarantuję w tej chwili dziecku niczego, więc dziecka nie mam i pewnie długo jeszcze mieć nie będę.
Żyję wreszcie w kraju, w którym talenty grają do kotleta, a fenomenem okazuje się Natalia Siwiec. Swoją drogą to też świadczy o nas - jak można zachwycać się laską, która wytatuowała sobie pistolet pod pachą i wszystko ma poprawione, napompowane:)  Weź ją teraz bez lusterka zostaw trzy tygodnie w dżungli...
No i bohater - student, który przeżył miesiąc za 31 zł... Ja za 60zł przeżyłam prawie dwa, w zupełnie obcym mieście i większość kasy wydałam na kserówki. Do szczęścia wystarczył mi chleb, worek pyrek, jajka i kawałek żywieckiej od Babci, który w połowie został zżarty przez kruki;) Bez cudowania z "gołąbkami z kaszy gryczanej w kapuście pekińskiej". Nie wspomnę o tym, że dla wielu rodzin to już nie "fun", a rzeczywistość.
A kwestii meczu Polska - Anglia w ogóle nawet nie skomentuję...


No...
A jeśli ktoś sobie myśli, że znów narzekam i jak zwykle przesadzam - naprawdę nie jest sztuką być optymistą, kiedy ma się pod nogami w miarę stabilny grunt.