piątek, 12 lutego 2010

Jałowo



Aktywny dzień miałam, eksploatacja fizyczna i umysłowa.
W szkole, na praktykach spędziłam cztery godziny. Przytoczę sytuację w klasie, która doprowadziła mnie do niepohamowanego śmiechu... Dzieciaki miały wkleić kserówkę z piosenką do zeszytu. Karteczka była sporawa, ale treść zajmowała połowę, więc co bystrzejsi szybko odcięli zbędny fragment i wklejali. Jeden mocarz na to nie wpadł i kręcił tą kserówką, przykładał na wszelakie sposoby, wystawało jednak czego by nie zrobił... Pani popatrzała na niego i podirytowana powiedziała tak:
- Obetnij to, ofiaro losu!
:D

Doszłam nawet do wniosku, że jestem w stanie polubić dzieci. Dostałam śmiejżelka. Tak, zgadza się przekupują mnie, ale cukierkami za dużo nie zdziałają. W każdym razie było sympatycznie, dopóki nie opuściłam budynku i nie zaczęłam brodzić w plusze. Znacie moje emocje, jakie temu towarzyszą. Nie chcę ich odtwarzać, ażeby zasnąć spokojnie.


Wróć, nie zasnę spokojnie. Następna rzecz była gorsza. Wróciłam do domu, ostoi spokoju z założenia, i wpadłam w szał. Kola wygryzła dziurę w moich ulubionych, wszędzienośnych, czarnych dżinsach. Tych emocji też nie będę odtwarzać, bo musiałabym zacząć rzucać mięchem. A jak zacznę, to nie skończę. Tym bardziej, że następna czynność omal nie przyprawiła mnie o migotanie przedsionków. Układanie planu nie napawa mnie optymistycznie. Z trudem skleciłam, jak mi coś zmienią, dostanę nadciśnienia tętniczego.


Damian wrócił, emocje nieco opadły, bo się wygadałam /patrz: wykrzyczałam/. Nadszedł wieczór i mija melancholijnie. I chce mi się Pepsi.
Kilka minut po północy, kiedy na szalę kładzie się akcenty miłe i niemiłe z dnia kończącego się, i te ostatnie przeważają, ciśnie się na myśl puenta, że im dłużej żyję, tym mniej pojmuję i ciężko wszystko ogarnąć, tym bardziej, kiedy materia sypka, jak piasek i ucieka gdzieś z garści... Źle niosę? Za dużo? Dłonie nie tak składam?

Nie wiem. Nie na dziś taka rozkmina.
Zasnę, jak co noc myśląc o szumie morza, błękitach, Słońcu, cieple i plaży, którą boso spaceruję...

3 komentarze:

annabel-lee.blog.pl pisze...

nie lubisz dzieci?
cholera, dzieci są niesamowite, szczególnie te między 8 a 12 rokiem życia.
wsłuchaj się w nie, wyłapuj słowa.
poszłabym chętnie na praktyki z polskiego, na tych moich ingliszowych nie mieliśmy wiele do słuchania poza betonami językowymi.

enklawa pisze...

Nie przepadałam za dziećmi, nie miałam z nimi nigdy kontaktu, w rodzinie jakoś przyrost naturalny mamy niewielki:).
Ale masz rację, teraz kiedy z nimi obcuję, widzę, że to strasznie ciekawe żyjątka. I naprawdę dają wiele uśmiechu, już gdzieś pisałam- urocze w całej swej prostocie i sztubactwie.

satanislaw666.blog.pl pisze...

Poczytał i czoła chyli za "staila"