wtorek, 16 lutego 2010

Z kroniki ludzkich przpadków. Poranny Qsiak.


Czasem, z perspektywy dnia, sama z siebie się śmieję.
Mechanizm w ludzkim zachowaniu bywa zabawny.
W moim dodatkowo groteskowy. Szczególnie, jak muszę wstać na tak zwaną ósmą.

Dzwoni budzik. 6.50. Drzemka numer 1.
Drzemka numer 2. Niepełna.
7.02 podnoszę się, bo Kola tuptoli po całym pokoju. Ponadto mam obawy, że się spóźnię. Czekam aż zając opuści toaletę (o tej porze oficjalność to moja domena). Wchodzę. Siku. Potem mycie głowy - rano wersja bez odżywki.

Dalej. Nastawiam wodę na herbatę, o ile wcześniej nie zrobił tego Zając. Zwykle je już śniadanie, natomiast ja, jak cichy cień pomykam po mieszkaniu, załatwiając sprawy priorytetowe.

Milczę. Nawet myślę niewiele. Nie lubię z rana rozkmin, wrzawy, rozmów, telewizji, muzyki. To dekoncentruje. Wprowadza chaos. Wystarczy, że opuszczę mieszkanie i mam tego pod dostatkiem.

Zalewam herbatę, robię kanapkę sobie, czasem też Damianowi. Kładę na stole, idę suszyć włosy. Włączam prostownicę. Zjadam śniadanie, prostuję włosy. Wskakuję w ciuchy wyjściowe, dopijam herbatę, robię retusz przed lustrem, minimalny - nie ma co szaleć o poranku, upominam Damiana, że już pora wstać, pakuję zeszyty, sprawdzam czy jest długopis. Wrzucam portfel, z którego wyciągam zawsze 2 zł.

Pora wyjść. Zarzucam chustę. W zależności, na co ma paść akcent, zakładam albo niebieską, podkreśla ślepka, albo kremową, bo odświeża, a jak ma mi być wybitnie ciepło, biorę zielony szalik. Trzewiki. Płaszcz. pasek na dwa węzełki. Torebka na ramię, buziak dla śpiocha, głask dla Koluśki, telefon w łapkę, zatrzaskuję drzwi.

Sięgam po słuchawki. Jak je wytargam z torebki szybko, to wróży dobry dzień. Jak je prędko odplączę, jeszcze lepszy. Zwykle w połowie drogi mam już zainstalowany sprzęt muzyczny, leci coś miłego, ażeby zakłócić miejski szum, w kiosku kupuję dwa bilety za złotówkę, a na przystanku stoję około 5 minut.

Kontempluję. Obserwuję. Dziś na przykład skupiłam się na kruku, który dziobał desperacko w skorupę śniegu, szukał śniadania. Sobie myślę, uuu bracie, tutaj to Ty nic nie znajdziesz... Zerkam na ludzi. Na ich miny. Myślę, jakie mogą mieć życie, dlaczego ktoś przesadził dziś z cieniem do powiek, albo skąd ma taką ciekawą kurtkę. W międzyczasie zmieniam piosenki. Nie każdych chce się słuchać rano. Wsiadam do tramwaju. Zajmuję jakieś miejsce. Jadę, jadę, jadę, zawieszam się, czasem dla zasady porzucam mięchem, że za zimno, albo za ciepło, a czasem jeszcze, że na światłach tyle stoi, trzeba się wyzbyć negatywnych emocji. Bywa, że zostają - motywu wstawania lewą nogą nie muszę chyba nikomu tłumaczyć... Wysiadam. Prę przed siebie, do szkoły, na uczelnię czy gdzieś tam i dopiero, jak przestąpię progi, jestem w stanie współżyć społecznie :).

Nie jestem typem porannego ptaszka. Wczesne wstawanie to dla mnie katorga. Męka. Mordęga. Męczarnia... Lubię pośpioszkować, potarzać się w pościeli, poprzeciągać, pokontemplować, wreszcie wstać i się nie spieszyć. Ale takie rzeczy to tylko w weekendy... I to przy dobrych wiatrach.

2 komentarze:

Damian pisze...

"/.../robię kanapkę sobie, czasem też Damianowi"
Tak, dba o mnie czasami :)

annabel-lee.blog.pl pisze...

o,i powiedz jeszcze,że dopada Cię poranny wkurw a przybiję pionę!

z tymi cieniami to racja, ogólnie z mejkapem w kolorach tęczy o poranku albo mini na wielkich zadach - nawet wieczorem niedopuszczalne.