sobota, 20 marca 2010

Srogo jest chociaż wiosna w tle



Odnośnie poniższego ogłoszenia - wywiesiłam notkę, informującą dość przyjaźnie o śmieszności tegoż KOMUNIKATU !!!. Została zerwana, a naszpikowany błędami KOMUNIKAT !!! wisi dalej. Do dziś... 
Psy szczekają, karawana idzie dalej.


Ponadto przeżywam egzystencjalny bezsens i wcale nie wyrwała mnie z niego widoczna wiosna. Sytuacje jest na tyle poważna, że stanęłam w martwym punkcie, i jak się z niego wykaraskam, odżyję. Enigmatycznie? 
Uczelnia, która wyjałowiła mnie psychicznie i fizycznie.
Praktyki, które wydają się nie mieć końca. Nota bene zarywam przez nie zajęcia na uczelni.
Praca, której potrzebuję, a której nie mogę znaleźć, ba! nawet szukać, bo kurwa muszę robić te kretyńskie praktyki! 72 godziny tylko w podstawówce (tyle samo prawie w gimnazjum i szkole średniej), za które nie dostanę ani grosza, ale podczas których TRWONIĘ swój cenny czas.
W końcu stypendium, którego jeszcze nie ma, a powinno już dawno być, stypendium, z którym nikt nie wie, co się dzieje, o którego losach wydział nie ma zamiaru nas poinformować, bo po cóż, a za które się utrzymujemy, płacimy czynsze, rachunki, itp. I na nic proza życia, mówiąca, że nie każdy student ma w zanadrzu rodziców, którzy na pstryk palca wyciągają stówki z portfela, że nie ma oszczędności na koncie i stabilnej pracy. Bezczelni, by poniżyć studenta, mówią mu jeszcze, że to kwestia zaradności...
Ja powiadam, że to prawda, ale rodząca paradoks.

Na pierwszym i drugim roku, byłam zajebiście zaradna! Zajęcia miałam pięć dni w tygodniu, a w trzy chodziłam do pracy.
Starczało mi na wszystko - ale pieniędzy, bo nie sił.
Nogi z dupy wyrywałam, kiedy po fakultetach i wykładach leciałam na popołudniówki do sklepu: piątek, sobota, poniedziałek. Wszyscy się bawili, cllabing na całego, ja, dziecię pokorne, niezależne, pracowałam.
Uczyć mi się albo już nie chciało, albo zwyczajnie nie miałam kiedy i jak. Dobijały sesyjne komentarze typu "słabo się Pani stara", "to za mało, nie doczytała Pani", bla bla bla.
Tróje w indeksie wpisywali szeregami. Cel - oby zdawać...

No i kiedy pomyślałam, że czas się może wykazać, pouczyć, postudiować, przestałam pracować,  wzięłam się do roboty.
I co? I są w indeksie czwórki, piątki, ale co mi kurwa po tym, jak wciąż się boję, że mi funduszy na to studiowanie braknie... ! Stypendium, które mogło być rozwiązaniem, stało się przekleństwem. Zdana póki co raczej tylko na nie, doznaję urazów psychicznych przy każdym składaniu dokumentów w dziekanacie, bo się czuję nie jak człowiek, który ma pomoc, ułatwienie, przywilej, tylko pierdolony pasożyt.

Wniosek? Na początku miałam tróje ale czułam się stabilnie. Choć brakowało mi "naukowego spełnienia".
Teraz mam  lepsze oceny, ale nie mam stabilności. 

I można by tu trzasnąć referat, dlaczego poziom wiedzy studentów jest w dzisiejszych czasach tak niski. Ja mam jedną teorię... Stosunkowo powszechną, zaobserwowaną nie tylko na moim przypadku.W skrócie: uczelnie dają możliwości stypendialne. Zdolny, niekoniecznie pochodzący z dobrze stojącej finansowo rodziny człowiek ma świadomość, że może z nich skorzystać i zdobyć wykształcenie. Udaje się na studia, po czym życie pokazuje mu, że nie jest tak kolorowo i trzeba sobie dorobić. Oczywiście często odbywa się to kosztem nauki, bo nikt nie jest cyborgiem, żeby na wszystko starczało sił i entuzjazmu... Więc jeśli coś ja studiowałam namiętnie przez te cztery czy pięć lat to nie filologię polską, a życie.

I może nie zarabiam teraz pieniędzy, nie pamiętam definicji sylaby wg Bańczerowskiego, nie wiem dlaczego Małaszka miała brudne kolana i po co w Ludziach bezdomnych jest opis mózgu, ale przede wszystkim pojęłam, ile spokoju ducha, komfortu i bezpieczeństwa mimo zmęczenia daje praca i pieniądz, potrafię docenić i zrozumieć drugiego człowieka, nazywać rzeczy po imieniu - składnie, palić w piecu i robić smaczne obiady...Aaa i poprawnie ułożyć KOMUNIKAT...
Nie przeczytałam setek opracowań z listy lektur, dziesiątek ważnych książek, a mimo to nikt nigdy nie nazwał mnie płytkim czy pustym człowiekiem.
To chyba już jakiś sukces na tym poziomie edukacji...

1 komentarz:

kobietaboguniewyszla pisze...

No i co ja mam Ci powiedzieć. Ładne te motylki na obrazku;)