piątek, 23 kwietnia 2010

Z kroniki ludzkich przpadków...


Jeden miesiąc a wydarzyło się tyle, że mi łeb puchnie.
Ale co by się nie działo, nauczyłam się kilku ważnych rzeczy.
Po pierwsze, primo: nigdy nie mówić, że "już gorzej być nie może".
Po drugie, primo wolę swoją skromność i zakompleksienie niż zadufanie, pyszałkowatość przez niektórych błędnie nazywane pewnością siebie.
Może nie mam zajebistej siły przebicia, nie bywam w centrum zainteresowania, nie mam tysiąca pseudopasjii, nie wmawiam ludziom, że jestem wyjebana w kosmos i nie emanuję świetlną energią...
Ale unikam kreacji... Jestem nade wszystko sobą. Anką, Qsiakiem, Qsianką, Quszitsu, Uparciuchem, Narzekaczem, Marudą.
Mam wzloty i upadki, których nie kryję.
Nie muszę szukać przyjaciół, znajomych, chłopaka w Internecie, strzelając w tlenowym katalogu...
Mam przyjaciół. Najwspanialszych na świecie. Ekipę, z którą już coraz rzadziej się widzę, ale w której czuję się fenomenalnie.
Nauczyłam się, że zuchwali ludzie, samozwańczy herosi, są wredni. Zakłamani. Pseudopewnością siebie są w stanie wmówić komuś wszystko, sprytnie kamuflując wady i etyczną ułomność. To uzurpatorzy i manipulanci.
I dziękuję Siłom Wszechmocnym, że dostałam intuicję, która mnie uczula i broni przed takimi trollami... Szkoda, że niektórzy dają się obezwładnić... I uczę się tych niektórych wyciągać z tego złudnego eteru. I już wkurwia mnie to, bo wychodzę na tym wszystkim, jak Zabłocki na mydle... 
Nauczyłam się, że najlepszym zabezpieczeniem przed ludźmi, przed zawodem, płaczem jest nie zaufać. Zwyczajnie wali się pojęcie i istnienie zaufania, gdy choć raz zostanie zniszczone. I czuje się wtedy głęboko w środku, że tak naprawdę zostało się samemu ze sobą...
I to chyba boli najbardziej.
Nauczyłam się też nie mówić o sobie w kategoriach egocentryzmu. Bo są ku mojemu zdziwieniu gorsze przypadki...
Wiem już także, że mogłabym być mężczyzną i urabiam kobiety w 3 dni! Z przykrością dowiaduję się także, że kobiety te są w stanie po kilkunastu godzinach wirtualnej znajomości wysyłać swoje nagie zdjęcia pod pozorną maską niby-skrępowania...  Dalej już tylko z górki... :)
Generalnie, świat schodzi na psy, kurwa mać... I już nie chce mi się dziś pisać.
Aaa, byłabym zapomniała... Wiem już też, że czasem jednak potrzebny jest lekarz, bo do niedawna niezawodna autosugestia "jesteś okazem zdrowia i masz zajebistą odporność"  sprawia, że ni stąd ni zowąd, mogłabym stanąć w szranki z jakimś tetrykiem...
Kuniec.

Brak komentarzy: